parafia
Historia parafii
- Przyłączenie do klasztoru w Horyńcu majątku zniesionego klasztoru franciszkańskiego w Gródku Jagiellońskim
- Podupadanie klasztoru i starania o jego restaurację
- Wyprzedaż majątku klasztoru gródeckiego oraz zatargi o należności fundacyjne
- Restauracja kościoła i klasztoru z lat 1893 - 1902 i z lat 1949 - 1950
Rozdział I - Powstanie i początki placówki zakonnej w Horyńcu (1700 - 1782)
1. Najstarsze wiadomości kościelne o Horyńcu
Przyzwyczajenie i wżycie się w atmosferę współczesną jest tak silne, że często z dużym zadziwieniem przyjmujemy wiadomości o przeszłości pewnych miejsc czy kolejności wydarzeń. Historia posiada takich faktów wiele. Zajmiemy się jednym z nich, mianowicie postaramy się pokazać, jakie przemiany przechodził Horyniec pod względem religijnym i kościelnym.
Horyniec, to mała miejscowość leżąca na wschodzie Polski w powiecie lubaczowskim (woj. Rzeszów), posiada własną gminę. Posiada własną stację kolejową, która ze względu na pomyślnie rozwijające się już przed wojną silne kąpiele siarkowo – borowinowe i powstające tam uzdrowisko, nazwana została Horyniec – Zdrój. Posiada kościół i parafię rzymskokatolicką obsługiwaną przez OO. Franciszkanów oraz liczy niecałe 2500 mieszkańców ludności rolniczej. Takie są współczesne wiadomości o Horyńcu, jakich dostarczy nam i dokładniejsza mapa Polski i spisy miejscowości tak administracyjne, jak i kościelne. Gdy cofniemy się jednak kilkaset lat wstecz, okaże się, że sprawy te dla Horyńca przedstawiały się inaczej. W czasach Polski przedrozbiorowej Horyniec nie był zupełnie związany z tak bliskim mu Lubaczowem ani przez przynależność do powiatu, ani do dekanatu – związany był natomiast z innymi miejscowościami, jak Potylicz, Zamość, Bełz i Żółkiew. Zapiski kronikarskie parafii rzymskokatolickiej w Potyliczu pod rokiem 1635 i późniejszymi, wymieniają Horyniec jako jedną ze swych wiosek składowych. Wioski: Brusno, Horyniec, Radruż i Dziewięcierz stanowiły wtedy wioski równorzędne i tworzyły południową granicę rozległej parafii potylickiej. Parafia Potylicz należała wówczas do nieistniejącej już dziś diecezji chełmskiej i była tak rozległa, że teren jej został z czasem rozdzielony na cztery parafie. Horyniec odległy jest od Potylicza około 30 km, lecz mimo tak znacznej odległości sprawy religijne załatwiane były w Potyliczu. Horyniec nie tylko leżał na granicy parafii potylickiej, leżał bowiem także na granicy diecezji. Od południa graniczył z archidiecezją lwowską, której najbliższą sąsiednią parafią był Niemirów (odległy około 15 km). Od zachodu natomiast graniczył z diecezją przemyską, a najbliższą jej parafią była parafia w Lubaczowie (odległa około 20 km).
Okolica ta i tak niezbyt zamożna z powodu piaszczystej gleby, zubożała jeszcze bardziej na skutek licznych wojen. Kronika parafii potylickiej wspomina o niszczycielskim najeździe Tatarów, którzy zdewastowali całą Ruś i okręg Bełski, spalili kościół w Potyliczu, a ludność tych obszarów w barbarzyński sposób wytracili. Po takiej klęsce kościół w Potyliczu odbudowano dopiero w 1621 roku, a koszty budowy ponieść miały wszystkie wioski parafii, które miały łożyć również na utrzymanie księdza.Notuje sobie przy tym tamtejszy proboszcz, że wiele wiosek należnej dziesięciny mu nie składa. Wśród nich wymienia Radruż i Horyniec.
2. Pierwsi franciszkanie w Horyńcu
Proboszcz potylicki zbyt rzadko nawiedzał swoje odległe wioski, a najrzadziej już zaglądał do ubogich południowych krańców parafii. Na dalszych stronach jego kroniki, wśród zapisków o przynależnych mu służebnościach z lat około r. 1670, znajdujemy notatkę o kaplicy w Horyńcu. Kaplica była drewniana i przebywał przy niej stale jeden z ojców franciszkanów. Proboszcz nie wie, kto i kiedy tę kaplicę wystawił w Horyńcu. Notuje jednak, czego się o niej dowiedział. Ów nieznany mu franciszkanin odprawia w tej kaplicy w Horyńcu nabożeństwa, spowiada ludzi, udziela ślubów małżeńskich, chrztów, grzebie zmarłych, przechowuje oleje święte – jakby tam był kościół parafialny. Wszystko to dzieje się tam bez wiedzy proboszcza. Proboszcz podaje to jako coś niezwykłego i jako wielkie nadużycie jurysdykcji kościelnej na jego terenie. Ale musimy też zauważyć, jakie przy tym świadectwo wystawia sam o sobie. Nie wie zupełnie, co dzieje się w jego parafii. Użala się na nieskładnie dziesięcin przez podległe wioski, notuje, ale czy zatroszczył się i czy sprawdził zasłyszaną wiadomość o kaplicy w Horyńcu, czy był tam osobiście lub czy porozumiewał się z kimś w tej sprawie – nie podaje. Wybudowanie kaplicy, urządzanie nabożeństw i udzielanie tylu posług religijnych wymagało niemałego okresu czasu. Już zatem sama ciekawość, jeśli nie tylko troska duszpasterska, powinna pobudzić proboszcza do naocznego przekonania się o takich wydarzeniach na terenie jego parafii. Nic takiego jednak w jego zapiskach nie znajdujemy. Kronika jego powraca do tej sprawy dopiero przed rokiem 1717. Przytacza wtedy te same zarzuty przeciw kaplicy w Horyńcu i szeroko opisuje jej załatwienie, w przytoczonym odpisie zarządzeń biskupa ordynariusza chełmskiego wydanych po odbytej wtedy wizytacji parafii Potylicz.
Jaką zatem posiada wartość owa notatka nieznanego proboszcza o istnieniu kaplicy w Horyńcu i działalności tam jakiegoś franciszkanina? Wiadomość o istniejącej kaplicy w Horyńcu podana jest bez określenia daty, ale wzgląd na tak późne załatwienie sprawy bezprawnie istniejącej i obsługiwanej kaplicy (dopiero w 1717 r.)skłania do przesunięcia możliwości powstania tej kaplicy w Horyńcu na sam koniec wieku XVII. Skłania też do tego pierwsza wiadomość pochodząca ze źródeł zakonnych, że dopiero w roku 1700 wymieniony jest franciszkanin o. Bonawentura Gawroński, jako kapelan nadworny dziedzica dóbr horynieckich, Piotra Telephusa. On też miał nakłaniać już wtedy Piotra Telephusa do wystawienia murowanego kościoła z klasztorem dla Zakonu Franciszkanów w Horyńcu na miejscu dotychczasowej kaplicy drewnianej.
Źródła zakonne o istnieniu „Kroniki Potylickiej” zupełnie nie wiedziały aż do chwili obecnej i stąd tak łatwo doszło w nich do przemilczenia oraz pewnego przeinaczenia powodów opuszczenia Horyńca przez o. Kryspina Boreckiego w 1717 r. Nawet o. Karwacki, tak skrzętny zbieracz dokumentów historycznych o klasztorach franciszkańskich, zupełnie jednak pominął (z niewiadomych przyczyn) możność przeglądnięcia archiwum z dwóch sąsiadujących z Horyńcem parafii, w Niemirowie i w Potyliczu, a oparł się jedynie na dokumentach i źródłach pochodzących z klasztoru horynieckiego.
Mimo zatem niedokładnego określenia daty powstania kaplicy w Horyńcu pewnym jest, że pod koniec XVII stulecia, a w 1700 roku na pewno była w Horyńcu drewniana kaplica – Horyńcem zaś władał Piotr Telephus. Piotra Telephusa w Horyńcu wymieniają nie tylko źródła zakonne. Księga chrztów parafii potylickiej zawiera akt chrztu Andrzeja Telephusa, syna Piotra i Teresy z Horyńca, z dnia 5 listopada 1662 r. Źródła franciszkańskie w posiadanych dokumentach fundacyjnych mówią o Telephusie, że miał imię Piotr Felicjan, a o jego żonie, iż imię miała Teresa i pochodziła z rodziny Bydlin. Piotr Telephus w 1703 roku spisał swój testament, czyli byłby już wtedy w podeszłym wieku lub złożony ciężką niemocą. Niezależnie zatem od siebie źródła (Księga chrztów z Potylicza i odpis testamentu w klasztorze horynieckim) raczej się identyfikują i wzajemnie uzupełniają, gdy chodzi o osobę Piotra Telephusa, właściciela Horyńca. Stąd powstaje wielkie prawdopodobieństwo, że istniejąca w Horyńcu kaplica była dziełem nie kogo innego, lecz właśnie Piotra Telephusa. W późniejszym akcje fundacyjnym Telephus zapisuje Franciszkanom grunt pod murowany kościół ze stojącą tam kaplicą drewnianą. Telephus wystawił zatem kaplicę w swych dobrach (w Horyńcu) tak dla własnej wygody, jak i dla ludności miejscowej, a do jej obsługiwania sprowadził franciszkanina. Z Horyńca do kościoła parafialnego w Potyliczu było zbyt daleko, nic więc dziwnego, że ludność chętniej wolała udawać się do kaplicy na miejscu, gdzie widziała poparcie dziedzica i pracę sprowadzonego przezeń kapłana, niż wędrować do odległego Potylicza. Takie przypuszczenie zgadzałoby się także z opinią „Kroniki Potylickiej” o kaplicy horynieckiej i o nabożeństwach w niej urządzanych. Niedokładny zaś jej opis mógł pochodzić i stąd, że ludność Horyńca i najbliższej okolicy, mając blisko obsługiwaną kaplicę, nie chodziła wcale do kościoła parafialnego w Potyliczu i przez to nie mogła donieść tamtejszemu proboszczow,i co dzieje się w Horyńcu. On natomiast nie wizytował swej parafii, więc także nie mógł tego zauważyć.
Piotr Telephus był podczaszym halickim, bywając zaś w Haliczu, musiał zetknąć się tam z Franciszkanami. Wywiązała się najprawdopodobniej bliższa zażyłość jego z tamtejszym klasztorem, z której wyłonić się musiał zamiar sprowadzenia do swych dóbr w Horyńcu jednego z ojców. Przedstawić musiał niedogodne warunki religijne w Horyńcu, gdzie kościoła na miejscu nie było, a do parafii było dość daleko. Tak musiało dojść do wystawienia kaplicy w Horyńcu i do uzyskania od władz zakonnych jednego z ojców na stałego kapelana do Horyńca. Kiedy to nastąpiło, ze źródeł nie można dociec. „Acta Conventus” wymieniają jako pierwszego kapelana w Horyńcu o. Bonawenturę Gawrońskiego w roku 1700. Ale rzeczywiście czy on był pierwszym, nie wiadomo. Przed o. Gawrońskim mógł już być w Horyńcu jeden a nawet kilku kolejnych franciszkańskich kapelanów. Natomiast o. Gawroński mógł być wymieniony imiennie tylko jedynie dla podkreślenia jego zasługi, za rozpoczęcie starań u Piotra Telephusa o wysytawienie trwałej placówki franciszkańskiej w Horyńcu, bo obsługiwanie drewnianej i zapewne małej kaplicy było zawsze dla Zakonu czymś prowizorycznym.
Fundacja Piotra Telephusa i jej upadek
Myśl wybudowania trwałego kościoła z klasztorem w Horyńcu podsuwana przez franciszkańskiego kapelana, o. Bonawenturę Gawrońskiego, Telephusowi musiała się podobać i stąd znalazła swój wyraz w dokumentach fundacyjnych z 1703 roku.
„Acta Conventus” w Horyńcu posiadają dosłowne odpisy dwóch dokumentów fundacyjnych Piotra Telephusa z 1703 r.
Akt pierwszy – to akt fundacyjny kościoła horynieckiego dla zakonników św. Franciszka, Braci Mniejszych Konwentualnych. W nim Piotr Felicjan Telephus, podczaszy halicki, zapisuje na dobrach w Sokołówce sumę 10 000 złp. Od sumy tej, aż do czasu zupełnego jej spłacenia, zobowiązuje siebie i swoich następców do spłacenia ojcom 7%. Akt podpisał Piotr Telephus i jego żona Teresa z Bydlin Telephusowa w dniu 8 czerwca 1703 r. Egzekutorem dokumentu uproszczony został o. Antoni Cyryna, franciszkanin.
Akt drugi – to testament Piotra Telephusa. We wstępie upokarza się przed Bogiem i pragnie, by owa fundacja kościoła była usprawiedliwieniem i wynagrodzeniem Bogu za jego życie. Ciało swe poleca pochować w fundowanym przez siebie kościele OO. Franciszkanów w Horyńcu. Aby przyspieszyć budowę kościoła przeznacza teraz 3 000 złp. i potwierdza poprzednio uczyniony zapis na sumę 10 000 złp. Potrzebne do budowy kościoła i klasztoru wapno i kamień zapewnia dostarczyć. Określa miejsce pod kościół i klasztor – mianowicie tam, gdzie stała kaplica. Obdarowuje klasztor ogrodem, 2 kawałki łąki, 12 zagonami pola i zapewnia wolny wyrąb w lasach. Do tego dodaje szczegółową roczną prowizję w zbożu i wolny jej przemiał w młynach dworskich. Za to żąda 2 mszy tygodniowo. Testament podpisali: Piotr Telephus, jego żona Teresa i ksiądz proboszcz Stanisław Krall, dnia 8 czerwca 1703 roku w Sokołowie.
Tak pierwszy, jak i drugi akt, dla nadania im mocy prawnej, złożył w Urzędzie Grodzkim w Bełzie i we Lwowie Józef Jan Stachurski dnia 21 lipca 1703 roku.
Dziwne jest jednak, że oba te akty wystawione zostały w jednym dniu, tj. 3 czerwca 1703 r. Pierwszy jest normalnym aktem fundacyjnym, drugi jest już testamentem. Przypuszczać należy zatem, że pierwszy akt jest wyrazem i uwieńczeniem dawniej już powziętego zamiaru utworzenia trwałej fundacji w Horyńcu, do czego zachęcał Telephusa przebywający u niego stale kapelan – franciszkanin. Akt ten może nawet był już dawniej w swej treści przygotowany i dany został Telephusowi do podpisania w dniu 8 czerwca 1703 r. gdy ten poważnie zaniemógł i przystępować miał do sporządzenia testamentu. Stąd też zapewne pochodzi opuszczenie miejsca, w którym akt został wystawiony. Na egzekutora aktu wyznaczony został o. Antoni Cyryna, franciszkanin, zapewne ówcześnie aktualny kapelan horyniecki.
Ciekawym następnie jest dlaczego Telephus nie spisał swego testamentu w Horyńcu, lecz w Sokołowie? Może się wydawać, że nie było chwilowo kapelana w Horyńcu, gdy powstała nagła konieczność sporządzenia aktu ostatniej woli i dysponowania na śmierć Telephusa. Może być wzgląd na utrzymywanie przez Telephusa zażyłych stosunków przyjaźni z proboszczem Krallem w Sokołowie. Jednak poważniejszym wydaje się inny powód. Otóż cały testament mówi o obdarowaniu franciszkanów w Horyńcu, a nic nie wspomina o jakimkolwiek zapisie dla innych spadkobierców Telephusa. Gdyby zatem spisany został w Horyńcu i to wobec kapelana – franciszkanina, łatwo byłoby o zarzut, iż franciszkanin wykorzystał wyczerpanego chorobą i umierającego dziedzica i wymusił na nim zapisanie darowizn dla Zakonu. Natomiast proboszcz Krall, jako osoba urzędowa i obca, mógł stanowić pewniejszą gwarancję, że treść testamentu jest rzeczywiście wyrazem wolnej woli umierającego.
Jednak Piotr Telephus jeszcze wtedy nie umarł, lecz wyzdrowiał i wkrótce sam przystąpił do rozpoczęcia przyrzeczonej budowy kościoła w Horyńcu. Skłania do takiego stwierdzenia wzmianka w ,,Opisie kościoła horynieckiego” sporządzonym w Horyńcu dnia 20 maja 1821 roku. Tam pod rokiem 1706 wymienia, co następuje: ,,w r. 1706 za prowincyalatu o. Ludwika Karszy, założył Telephus fundamenta pod kościół, a Gwardyanem był o. Aleksy Przedzimirski. Ten pilnował fabryki”. „Acta Conventus” piszą o tym także, dodając, że Telephus przedstawił swój zamiar fundacji w czasie Kongregacji (zjazdu delegatów prowincji zakonnej), odbytej w klasztorze św. Stanisława w Haliczu w 1706 r. Zobowiązał się wtedy wybudować w Horyńcu murowany kościół, który już nawet wtedy był zaczęty, a przy nim z boku wybudować klasztor. Fundacja została wtedy urzędowo zatwierdzona i przyjęta. Przełożonych wymienia tych samych.
Nadmienić tu trzeba, że „Acta Conventus” w części swej mające charakter opowiadania historyczno – kronikarskiego dopuściły się wyraźnej pomyłki. Bezpośrednio bowiem po przytoczeniu dokumentów fundacyjnych zawierają zdanie, że ,,w 1706 roku kościół i klasztor OO. Franciszkanów w Horyńcu fundował Mikołaj de Żmigród Stadnicki, podczaszy podolski, jak wskazują powyższe akta”. Tymczasem w owych aktach zupełnie wyraźnie jest określone, że Mikołaj Stadnicki fundował wprawdzie kościół i klasztor w Horyńcu, ale nie w roku 1706, lecz dopiero o wiele lat później.
Jako granice czasowe rozpoczęcia budowy kościoła trzeba przyjąć, że nastąpiło to po roku 1703 i fundamenty kościoła ukończone zostały w roku 1706. Prace te prowadził Piotr Telephus.
Z tym też rokiem (1706/)najprawdopodobniej prace przy budowie kościoła zostały przerwane. Nie ma bowiem w źródłach żadnej wzmianki o prowadzeniu dalszych prac. „Acta Conventus” wymieniają mianowanych dla Horyńca przełożonych w r. 1711 i w r. 1717. Po tym roku nawet o przełożonych dla Horyńca nic nie wiadomo, a kolejny zapis głosi już o roku 1755. Wtedy to gwardian klasztoru OO. Franciszkanów w Jarosławiu, o. Hugolin Kosicki, zaczął skłaniać Mikołaja Stadnickiego z Horyńca, aby raczył wzbudzić tę opuszczoną fundację w Horyńcu. Dalsze zaś prace przy kościele zaczął prowadzić Mikołaj Stadnicki, lecz dopiero w r. 1757.
Prace zatem przy kościele przerwane zostały po r.1706. O przyczynach źródła milczą. Widocznie w tym czasie nastąpiła śmierć Telephusa i nie było komu prowadzić dalszej budowy. Data jego śmierci jest zupełnie nieznana i można ją ustalić tylko w przybliżeniu. Przed rokiem 1706 śmierć Telephusa nie nastąpiła, bo był jeszcze w tym roku na Kongregacji w Haliczu. Najwcześniej mogła ona nastąpić w 1706 roku lub tez nastąpiła wkrótce po nim. Gdyby Telephus dłużej żył po roku 1706, nie pozostawiłby rozpoczętej budowy po wystawieniu samych fundamentów, ukończonych w 1706 roku, lecz prowadziłby na pewno budowę dalej. Z późniejszych zaś prac nie można nic zupełnie wywnioskować, aby wybudowane było coś więcej wtedy ponad fundamenty.
Podobnie też, jak nie można ustalić dokładnej daty śmierci Telephusa, tak również nie można wskazać miejsca jego grobu. W testamencie swoim z r. 1703 życzył sobie Telephus spoczywać w fundowanym przez siebie kościele w Horyńcu. W r. 1706 stanęły zaledwie fundamenty kościoła. Wśród rozpoczętej budowy nie było jeszcze odpowiedniego miejsca na grób fundatora. Żadnego też dowodu nie ma na to, że Telephus umarł w Horyńcu lub został pochowany w Horyńcu, a zwłaszcza pod kościołem. Jednak i tu pewne przypadkowe zdarzenie skłania do przypuszczenia, iż jednak tak było rzeczywiście i pośmiertne szczątki Piotra Telephusa spoczywają pod kościołem horynieckim.
W czasie ostatniej wojny, w r. 1944, przy przesuwaniu się linii frontu przez Horyniec, nieznani sprawcy wtargnęli przez małe okienko w bocznej ścianie kościoła do podziemi, gdzie w kilku izbach stały trumny dawno zmarłych fundatorów czy dziedziców Horyńca. Wszystkie 5 trumien zostało wtedy poważnie naruszone. Oprócz tego w ostatniej izbie podziemi od okienka (północnej) dokonali niewielkiego wyłomu w murze fundamentów -w północnej ścianie kościoła. Przez wyłom ukazał się murowany, sklepiony grób dorosłego człowieka. Wnęka grobu leżąca w poprzek muru fundamentów zawierała zwłoki mężczyzny umieszczone głową w głąb muru a nogami ku kościołowi (ku dokonanemu wyłomowi). Sprawcy i te zwłoki naruszyli przy pomocy długiej tyczki.
Czyj to grób? Nie wiadomo. Źródła o jego istnieniu zupełnie nic nie wiedzą. Grób został zbudowany w murze fundamentów kościoła i to najwidoczniej od razu przy ich budowie, ponieważ jest cały z kamienia (z jakiego jest cały fundament) i jest sklepiony. Za wymurowaniem go w czasie budowy fundamentów przemawia i ta okoliczność, że na murze budowli wokół obecnego wyłomu nie znać żadnych śladów późniejszego wykuwania wnęki i jej zasklepiania (gdyby taki grób chciano wymurować po ukończeniu już murów fundamentów, a zwłaszcza kościoła). Wygląda więc na to, że grób ów wykonany został w czasie budowy samych fundamentów. Fundamenty zaś kładł sam Piotr Telephus. On też miał życzenia, żeby był pochowany w fundowanym przez siebie kościele.
Chociaż zatem tak o tym grobie, jak o samej śmierci Piotra Telephusa, jak i o miejscu jego wiecznego spoczynku źródła zupełnie milczą – to jednak przytoczone racje skłaniają do przyjęcia przypuszczenia, że w odkrytym nieznanym grobie spoczywają szczątki pośmiertne fundatora kościoła, Piotra Telephusa. Przypuszczenie to wydaje się teraz prawdopodobnym, a późniejsze badania zapewne przyniosą dokładniejsze naświetlenie tej sprawy.
W chwili śmierci Telephusa kościół w Horyńcu posiadał tylko położone fundamenty, a klasztoru jeszcze zupełnie nie było. Jeden franciszkanin, mianowany przez władze zakonne, mieszkał w Horyńcu w małym, drewnianym domu blisko drewnianej kaplicy. Kaplica musiała znajdować się tuż koło położonych fundamentów kościoła. Zaczęty kościół ani mieszkający tam franciszkanin nie posiadał jeszcze żadnego trwałego uposażenia. Wprawdzie Telephus zapisał w 1703 r. klasztorowi kilka kawałków gruntu, najwidoczniej jednak póki żył nie stosował się do uczynionego zapisu. Wnioskować o tym można z urzędowego badania przeprowadzonego w Horyńcu w 1810 r. Zeznał wtedy pewien 70-letni chłop z Horyńca, że jeszcze pan Telephus porozdzielał między poddanych dworu horynieckiego i łąkę, i rolę (zapisane klasztorowi).
Po śmierci Piotra Telephusa dalszych prac przy rozpoczętym kościele nie podjęto. Widocznie następcy jego byli zupełnie jego poczynaniom [przeciwni], skoro cały jego testamentowy zapis z 1703 r. unieważnili. Oparli się oni na prawach Królestwa Polskiego, mianowicie na konstytucji królewskiej z 1676 r., orzekającej, że zapisem testamentowym nie można w taki sposób obciążać majątków.
Władze zakonne starały się o uzyskanie porozumienia ze spadkobiercami Telephusa i dlatego przez następne lata wyznaczały jednego franciszkanina do stałego przebywania w Horyńcu i do obsługiwania tamtejszej kaplicy. Stąd mieliśmy wymienionych przełożonych dla Horyńca w latach 1711 i 1717. Pogorszyła się jednak sprawa po r. 1717, kiedy to biskup ordynariusz chełmski zabronił korzystania z kaplicy w Horyńcu i nakazał franciszkaninowi opuścić Horyniec. Ostatecznie władze zakonne musiały przystać na fakt unieważnienia zapisu i testamentu Piotra Telephusa i to najpierw w czasie pertraktacji z Mikołajem Stadnickim, dziedzicem Horyńca, jak i w wyniku rozprawy sądowej we Lwowie w 1757 r.
O samych następcach Telephusa, jacy byli w Horyńcu aż do 1757r.(czy 1755 – kiedy był już tam Mikołaj Stadnicki), jak i o usiłowaniach odzyskania od nich zapisu – źródła zupełnie milczą. Urywa się ciąg przełożonych w Horyńcu w r. 1717, kiedy odszedł stąd o. Kryspin Borecki i aż do roku 1755 panuje wielka luka oraz zupełna cisza w źródłach. Zajmiemy się tedy najpierw sprawą opuszczenia Horyńca przez o. Kryspina Boreckiego.
O. Kryspin Borecki mianowany został dla Horyńca w 1717 roku, lecz już po kilku miesiącach Horyniec opuścił i przez wiele lat następnych żadnego franciszkanina w Horyńcu nie było. Powód opuszczenia przez niego Horyńca „Acta Conventus” określają w ten sposób: ,,ten (o.Borecki) udał się do biskupa ordynariusza, biskup wyraził swój sprzeciw, iż w Horyńcu z braku fundatorów nie będzie mógł się z braćmi utrzymać i nakazał zakonnikom na pewien czas odejść z tego miejsca”, a opis ten kończy się słowami: ,, jak to widać z dokumentów”.
Całe to wyjaśnienie, a zwłaszcza jego ostatnie słowa, jest bardzo ciekawe. Potwierdza z jednej strony brak fundatorów w Horyńcu, co po uwapnieniu testamentu Telephusa było bezsprzecznie prawdą, ale poza tym jest to wszystko mocno niejasne. Nie podaje zupełnie, gdzie o.Borecki widział się z biskupem ordynariuszem, nie podaje faktycznie, dlaczego biskup sprzeciwił się, aby o. Borecki pozostał nadal w Horyńcu przy kaplicy, jak to było dotąd, nie podaje także, dlaczego właściwie biskup nakazał opuścić Horyniec na pewien czas. Wspomnienie o braku fundatorów może być pewnym motywem skłaniającym do opuszczenia miejsca, ale nie wystarczającym, jeśli się zważy, że już przez wiele lat obsługiwano tam kaplicę. Co więcej, „Acta Conventus” chce jakby wszelkie wątpliwości kategorycznie usunąć swym uroczystym zakończeniem: ,,jak to widać z dokumentów”. Tymczasem o żadnym takim dokumencie nie wspominają nigdzie ani same „Acta Conventus”, ani także archiwum prowincji. Te sprawy przemilcza także o. Karwacki, a gdy o nich wspomina – to według relacji „Acta Conventus”.
Do wyświetlenia tej sprawy dopomogła całkiem przypadkowa okoliczność, mianowicie fakt, że w klasztorze horynieckim, po ostatniej wojnie, znalazła się część archiwum parafii rzymskokatolickiej w Potyliczu. „Kronika Potylicka” zawiera (zdaniem autora) bardzo cenny dokument. Jest nim dosłowny opis rozporządzeń ks. biskupa Krzysztofa Szembeka, ordynariusza chełmskiego, wydanych w czasie wizytacji kanonicznej przeprowadzonej w parafii Potylicz w 1717 r. Wśród tych rozporządzeń znajduje się też szeroko opisana cała sprawa kaplicy horynieckiej, obsługiwanej przez franciszkanów oraz sprawa usunięcia o. Kryspina Boreckiego z Horyńca. Omówimy to po kolei.
Pierwszą sprawą, która nas interesuje w tym rozporządzeniu biskupa ordynariusza chełmskiego, to sprawa samego Horyńca. Chodzi bowiem o przynależność jego do parafii potylickiej i o obowiązek służebny dostarczania do proboszcza potylickiego dziesięciny ze zbioru wszelkich zbóż i nasion. W takiej formie wymienia bowiem biskup wieś Horyniec i wieś Hrebenne (jako od dawna należące do parafii potylickiej) i teraz jeszcze raz to potwierdza. Inne wioski okoliczne Horyńca, a to: Radruż, Prusie, Brusno, Basznię, Kamionkę, Siedliszcze, Uliczko, jako także prawnie należące do parafii potylickiej i do żadnego kościoła innego nieprzydzielone – rezerwuje teraz biskup do swej i swych następców dyspozycji. Dziesięcina z nich składana ma zaopatrywać odtąd kasę biskupią.
Drugą sprawą, a dla klasztoru horynieckiego jeszcze ważniejszą od poprzedniej, jest sprawa kaplicy w Horyńcu i sprawa, ściśle z kaplicą związana, usunięcia o. Boreckiego z Horyńca. Najwidoczniej proboszcz potylicki, korzystając z przybycia biskupa ordynariusza na wizytację parafii, ponawia swe oskarżenia przeciw kaplicy w Horyńcu i przeciw obsługującemu ją, bez jego pozwolenia, franciszkaninowi (o czym już poprzednio notowała „Kronika Potylicka”). Biskup wezwał o. Boreckiego z Horyńca i sam przeprowadził dochodzenie. Ordynariusz ustalił, że w Horyńcu od dawna istnieje już drewniana kaplica, ale ponieważ leżała ona na terenie parafii potylickiej, należała do kościoła parafialnego w Potyliczu. Dalej określa biskup, że o. Borecki Kryspin pochodził z klasztoru lwowskiego, a rezydował w Horyńcu przy kaplicy. Nie mógł on przy tym wykazać się biskupowi żadnym dokumentem, za czyją wiedzą i zgodą została zbudowana i przekazana Franciszkanom owa kaplica. Nie posiadał też o. Borecki żadnego dokumentu na udzielenie mu jurysdykcji kościelnej dla sprawowania Sakramentów Świętych i innych obrzędów św. w horynieckiej kaplicy – a mimo to, pisze biskup, spełniał w Horyńcu wszystkie funkcje kościelne, jakie przysługują tylko proboszczowi. Za taką samowolę względem prawowitej jurysdykcji kościelnej, biskup Szembek, jako ordynariusz, nałożył surową karę kościelną tak na kaplicę, jak i na o. Kryspina Boreckiego. Kaplicę obłożył karą interdyktu kościelnego. Zabronił prze to komukolwiek spełniać w kaplicy horynieckiej jakichkolwiek czynności religijnych i to nawet w nagłych wypadkach. Zabronił używania dzwonu (zapewne sygnaturki), będącego przy kaplicy. Moc interdyktu względem wszystkich duchownych, a zwłaszcza o. Boreckiego, obwarował groźbą suspensy i innych kar kościelnych. Interdykt ma trwać tak długo, aż biskup i Kuria go zbada, zatwierdzi i wyda odpowiednie zaświadczenie na piśmie. Natomiast o. Boreckiemu nakazuje biskup Szembek przekazać kościołowi parafialnemu w Potyliczu posiadane nieprawnie w kaplicy horynieckiej oleje św. i wodę chrzcielną (i to natychmiast), a po wykonaniu tego opuścić Horyniec i powrócić do swego klasztoru we Lwowie. Stało się dnia 9 czerwca 1717 roku. Bezpośrednio zaś pod podpisem interdyktu znajduję się notatka, że interdykt został osobiście doręczony, a zakonnik zaraz nazajutrz odniósł do kościoła potylickiego oleje św. i wodę chrzcielną i sam udał się do klasztoru lwowskiego.
Jakże odmienna jest relacja „Acta Conventus” i „Kroniki Potylickiej”, ale ta ostatnia jest bardziej zwięzła i szczegółowa tak, że ją trzeba przyjąć za bezwzględnie prawdziwą. W takim też ujęciu sprawa wizyty o. Boreckiego u ks. biskupa Szembeka i sprawa opuszczenia przez niego Horyńca stają się i jasne i zupełnie zrozumiałe. Nie było żadnego kościelnego dokumentu na pochodzenie kaplicy horynieckiej i na prawo Franciszkanów do jej posiadania. Możliwe, że o. Borecki znał ustne podanie o powstaniu kaplicy w Horyńcu od swoich poprzedników czy innych współbraci zakonnych – ale to przecież nie mogło wystarczyć ordynariuszowi. Dziwne jest jednak to, że najwidoczniej władze zakonne zadowoliły się samym zaproszeniem Piotra Telephusa i posłały do Horyńca księdza, bez wystarania się dla niego zezwolenia i jurysdykcji u biskupa ordynariusza. Trzeba to chyba przepisać nie tyle jakiejś złej woli, ale raczej temu, że nie orientowano się wówczas dokładnie, gdzie przebiega granica diecezji i stąd zupełnie może nie przypuszczano, iż Horyniec podlega jurysdykcji biskupa chełmskiego, a nie arcybiskupa lwowskiego. Telephus konferował z franciszkanami czy to w Haliczu, czy to we Lwowie i prosił o jednego z ojców do swoich włości w Horyńcu. Przełożeni mogli uważać, że Horyniec leży na terenach podległych jurysdykcji lwowskiej – wszak wówczas jeszcze mapa kraju nie była w powszechnym użyciu. Osoba Telephusa zupełnie nie była wspomniana przed biskupem, dawno już zatem nie żył, nie miał więc po co o. Borecki tłumaczyć biskupowi, że to Telephus sprowadził i opiekował się franciszkanami w Horyńcu. Nie wspomniał też żadnego z następców Telephusa, bo najwidoczniej byli oni franciszkanom przeciwni.
Ciekawe jest także pominięcie zupełnym milczeniem sprawy rozpoczętej w Horyńcu budowy kościoła. Ani wizytujący ordynariusz, ani proboszcz nic o tym nie wspominają – czyli o tym zupełnie nic nie wiedzą. A przecież była to sprawa bezsprzecznie o wiele poważniejsza, niż sprawa omawiana w czasie wizytacji, tj. istnienia i obsługiwania drewnianej kaplicy. Widać przeto z tego, że Telephus zaczął budowę kościoła w Horyńcu na własną rękę, bez porozumiewania się z władzami diecezjalnymi, a opiekę nad rozpoczętymi pracami powierzył zakonnikom z sąsiedniej diecezji (o czym zapewne zupełnie nie wiedział). Na wizytacji o. Borecki sam tej sprawy nie rozpoczynał przypuszczalnie dlatego, aby nie powiększać gniewu niezadowolonego biskupa. Ale też i nie mógł sprawy kościoła poruszyć. Testament Telephusa, na którym mógłby się oprzeć, był już wtedy unieważniony przez następców Telephusa i prowadzenie dalszej budowy kościoła zupełnie przez nich poniechane.
Stosownie do woli biskupa o. Kryspin Borecki opuścił Horyniec, ale najwidoczniej właściwą przyczynę opuszczenia palcówki zachował jedynie dla siebie. Władze zakonne najprawdopodobniej nie dowiedziały się od niego o nałożonym interdykcie na kaplicę, obsługiwaną dotąd przez franciszkanów w Horyńcu. Stąd też zapewne pochodzi zupełne milczenie źródeł zakonnych o tym interdykcie. Można przypuścić, że o. Borecki musiał się do tego nie przyznać, a jako powód opuszczenia placówki w Horyńcu podał jedynie niechęć dziedziców majątku horynieckiego i radę biskupa Szembeka, aby na pewien czas Horyniec opuścić. Nie wspomniał też pewnie o potrzebie wszczęcia jakichkolwiek starań w Kurii biskupa chełmskiego w sprawie ponownego używania kaplicy, czy zezwolenia na budowę rozpoczętego kościoła – ponieważ obawiał się widocznie, że wtedy mogłoby się wszystko wykryć. Powoli wtedy sprawa horynieckiej fundacji szła w zapomnienie, fundamenty kościoła porastały zielskiem, a zamknięta kaplica coraz bardziej chyliła się ku upadkowi. Władze zakonne widziały trudności wynikające raczej z braku fundatora, niż spodziewały się jakiegokolwiek zakazu ze strony ordynariusza.
Po śmierci Telephusa Horyniec przeszedł w inne ręce. Kiedy to nastapiło i kto je przejął czy kupił Horyniec, źródła nie podają. Według opinii ,,Opisu kościoła horynieckiego z r. 1821″ Piotr Telephus sam sprzedał Horyniec Mikołajowi Stadnickiemu, późniejszemu fundatorowi. Tymczasem możemy twierdzić na pewno, że Mikołaj ze Żmigrodu Stadnicki, chorąży podolski i późniejszy fundator, był w Horyńcu dopiero około r. 1755. W tym bowiem roku nawiązał z nim dopiero pierwsze kroki porozumiewawcze gwardian z Jarosławia, o. Hugolin Kosicki, zachęcając go do podjęcia zaczętego a poniechanego zamiaru wystawienia kościoła i klasztoru w Horyńcu.
Z pomyślnego wyniku tych rozmów, i to osiągniętego w krótkim czasie, całkiem pewnie można wnioskować, że gdyby Stadnicki był już dawniej w Horyńcu – na pewno nie czekałby obojętnie aż tak długo, mając zaczęty kościół w swych włościach. Zakonne źródła zbytnio upraszczają tę sprawę. Stadnicki był po Telephusie w Horyńcu, ale raczej nie nabył Horyńca od samego Piotra Telephusa, lecz dopiero od któregoś z jego następców i to zapewne dość późno.
Niesłuszne także wydaje się zdanie Kantaka, jakoby już w roku 1717 dziedzicem Horyńca był Krzysztof Stadnicki, który nie zgodził się na likwidację kaplicy w Horyńcu i na jego interwencję biskup chełmski miał zgodzić się na placówkę franciszkanów w Horyńcu, a w roku 1758 powstał już tam formalny konwent. Kantak źródła tych wiadomości nie podaje. Natomiast nic nie wskazuje na jakąś wcześniejszą interwencję u biskupa chełmskiego. Jeśliby biskup zgodził się na obecność franciszkanów w Horyńcu i na obsługiwanie przez nich kaplicy horynieckiej, to rozmowy ze Stadnickim, dziedzicem Horyńca, zaczynałby franciszkanin z Horyńca( a nie z Jarosławia) i to dopiero w roku 1757 i to przez gwardiana jarosławskiego wskazują wyraźnie na to, że po roku 1717 franciszkanów w Horyńcu nie było. Dlatego też milczą także źródła zakonne o przełożonych dla Horyńca z tego czasu.
Wymieniony przez Kantaka Krzysztof Stadnicki nie wiadomo, kim jest ani w jakim stopniu pokrewieństwa zostawał z Mikołajem Stadnickim, znanym bliżej ze źródeł zakonnych. Co na pewno można powiedzieć, to ów Krzysztof Stadnicki nie był krewnym Mikołaja w linii prostej.
Według dokumentów bowiem złożonych przez Mikołaja Stadnickiego w sądzie lwowskim, przy opisywaniu uczynionej przez niego fundacji klasztorowi horynieckiemu w roku 1757, znani są kolejni przodkowie Mikołaja do trzeciego stopnia linii prostej i wśród nich nie ma żadnego Krzysztofa. Brak tych źródeł, które były mu dostępne do podania tej wiadomości a niepodanych przez niego w wykazie, utrudnia rozwiązanie tej kwestii. Kantak podaje fakt powstania klasztoru w Horyńcu w roku 1758 w taki sposób, jakby to było wynikiem działalności owego Krzysztofa Stadnickiego i współudziału biskupa chełmskiego. Klasztor horyniecki posiada całkiem wyraźny dokument fundacyjny wystawiony przez Mikołaja Stadnickiego, właściciela Horyńca, wystawiony we Lwowie w styczniu 1757 r. W tym też roku uzyskano zatwierdzenie owej fundacji kościoła i klasztoru horynieckiego w Kurii Metropolitalnej we Lwowie.
Dyplom zatwierdzający fundację horyniecką, jako placówkę zakonną misyjną podległą Ruskiej Prowincji franciszkańskiej, wystawił ksiądz Stanisław Rajmund Jezierski, biskup Bakowski a sufragan lwowski, ten sam, który później sam konsekrował kościół horyniecki. Wygląda więc na to, że Stadnicki, tak jak dawniej Telephus, czuł się więcej związanym z diecezją lwowską niż z chełmską.
Granica obu tych diecezji była widocznie tak nieokreślona, że do Horyńca mogły rościć pretensje obie Kurie biskupie. Trudno bowiem przypuścić, aby zdecydowała tu jedynie kwestia wygody w łatwiejszym porozumieniu się ze Lwowem niż z Krasnostawem, siedzibą diecezji chełmskiej albo o świadome chęci zaborcze ze strony Metropolitalnej Kurii we Lwowie, gdy wydawała zatwierdzający dyplom na fundację powstającą na terenie niepodlegającym jej władzy.
Fundacja Mikołaja Stadnickiego
Mikołajowi Stadnickiemu, zapewne zaraz na początku jego rządów w Horyńcu, w r. 1755 gwardian franciszkanów z Jarosławia o. Hugolin Kosicki, przedstawił projekt podjęcia na nowo opuszczonej fundacji placówki franciszkańskiej w Horyńcu. Dowiedział się on wtedy o rozpoczętych już pracach przy budowie kościoła i zapewne przekonał się o tym naocznie, zwiedzając miejsce budowy i zapomniane tam dotąd fundamenty kościoła. Dowiedział się też chyba o całym przebiegu fundacji Piotra Telephusa i o intrygach spadkobierców po śmierci fundatora, którzy nawet unieważnili jego zapis testamentowy dla budującego się kościoła i klasztoru. Dowiedział się o długoletniej już pracy franciszkanów jako kapelanów przy dworze horynieckim, którzy i dalej, mimo wyraźnej niechęci spadkobierców Telephusa, żywią nadzieję na swój powrót do Horyńca i na dokończenie zaczętej dla nich fundacji.
Po tych pierwszych wstępnych rozmowach ze Stadnickim, które pomyślny musiały mieć wynik, zjechał do Horyńca ze Lwowa prowincjał, o. Dionizy Gojski. Odbył on już urzędowe rozmowy w dniu 15 lipca 1756 r., które już wkrótce (we wtorek po Trzech Królach 1757 roku) znalazły swe potwierdzenie w Urzędzie Grodzkim we Lwowie. Wtedy to Stadnicki uzyskał najpierw uwolnienie jego osoby, jako dziedzica Horyńca, od wszelkich roszczeń franciszkanów do przyobiecanej im przez Piotra Telephusa fundacji w jego testamencie z 1703 r., a unieważnionym następnie przez jego spadkobierców. Prowincjał zrzekł się w imieniu Zakonu wszelkich pretensji do dóbr horynieckich, żywionych dotąd na mocy zapisu Telephusa, chociaż unieważnionego po śmierci testatora.
Wówczas Mikołaj Stadnicki, działając już z wolnej swej woli, okazał swą wspaniałomyślność i hojność równą Telephusowi. Oto w Horyńcu miała powstać placówka OO. Franciszkanów Konwentualnych, należąca do Ruskiej Prowincji Franciszkańskiej. Składać się miała z kościoła i klasztoru liczącego dwóch ojców. Budowla miała być murowana i wyposażona w całe urządzenie wewnętrzne, a na zewnątrz całą posiadłość klasztoru miano otoczyć głębokim rowem.
Na wyposażenie klasztoru Stadnicki zapisał: 1. sumę 10 000 florenów polskich i od niej 7% rocznie (płatny ratami cztery razy do roku), spłacany aż do czasu zupełnego spłacenia zapisanej sumy i 2. zaopatrzenie w naturze, które obejmowało: ordynarię w zbożu, wolny jej przemiał w młynach dworskich oraz wolny wyrąb drzewa w lasach horynieckich. W zamian za to żądał Stadnicki od klasztoru: 1. odprawiania rokrocznie pewnej ilości mszy św. za spokój dusz swych przodków, zmarłych z rodziny Telephusa oraz za siebie, oprócz tego 3. codziennie w czasie rannej mszy świętej miały być stale śpiewane Godzinki o Matce Najświętszej.
Tegoż dnia, we wtorek po 3 Królach w 1757 roku, żona Mikołaja Stadnickiego, Salomea, z domu Łuszczewska, w obecności męża fundowała dla rezydencji horynieckiej ze swego wiana i należnego jej spadku: nowe 10 000 florenów polskich na utrzymanie trzeciego kapłana. Za co mieli ojcowie odprawiać 6 mszy cichych co miesiąc.
Oba powyższe akty sporządzone zostały w Urzędzie Grodzkim we Lwowie i złożone do zatwierdzenia w Lwowskiej Kurii Metropolitalnej. Kuria wydała dekret zatwierdzający powstanie nowej placówki OO. Franciszkanów Konwentualnych Prowincji Ruskiej z tytułem Misjonarzy. Placówka została wyjęta spod władzy i zwierzchności proboszcza, na którego terenie się znajdowała i nie posiadała ona żadnych praw parafii. Dekret zobowiązuje każdorazowych przełożonych klasztoru do sumiennego wypełnienia zobowiązań nałożonych przez fundację. Dekret wystawił ksiądz Stanisław Rajmund Jezierski, biskup bakowski, sufragan lwowski.
Godnym zauważenia jest fakt, o którym wspomniano już poprzednio, że powstanie nowej placówki kościelnej w Horyńcu zatwierdza Kuria Lwowska, mimo iż Horyniec faktycznie leżał na terenie sąsiadującej od północy diecezji chełmskiej. Kuria Lwowska widocznie tak rozległą posiadała diecezję, że nie orientowała się dokładnie o małych granicznych osiedlach. Tym łatwiejsze jest to do zrozumienia i przyjęcia, że zwyczaj wizytowania diecezji przez biskupów nie był wówczas praktykowany. Wiedziano, że Horyniec znajdował się zaledwie o kilkanaście km na północ od Niemirowa. Ten zaś dobrze był znany, jako parafia lwowskiej diecezji i z nią także związane było nazwisko Stadnickiego (Jana -przodka Mikołaja). Gdy więc przedłożono Kurii dokumenty do zatwierdzenia z nazwiskiem Stadnickiego, który posiadał swe dobra w pobliżu Niemirowa (w Horyńcu), Kuria mogła przypuszczać, iż chodzi o teren jej podległy i w tej wierze wcieliła Horyniec do swej diecezji.
Po otrzymaniu zatwierdzenia fundacji przez władze kościelne przystąpił Stadnicki raźno do roboty. Zaroiło się w Horyńcu od wytężonej i gorączkowej pracy. Wozy z kamieniem i cegłą ciągłym sznurem jechały na miejsce dawno zapomnianej już budowy. Zjawił się także w Horyńcu franciszkanin, zapewne o. Hugolin Kosicki, i osobiście doglądał poszczególnych prac. Na poprzednio położonych fundamentach wznosiła się potężna budowla świątyni. Masywne mury jednonawowej świątyni otrzymały szczególną grubość, od 1,8 m do 2,00 m w ścianach bocznych, a do 2,5 m w ścianie frontowej. Powstał wtedy kościół w stylu barokowym, o grubej tęczy oddzielającej nawę kościoła do nieco węższego prezbiterium i o beczkowym sklepieniu, zbiegającym poprzecznymi zagłębieniami do okien bocznych kościoła. Pod prezbiterium zbudowano podziemia posiadające trzy izby: 1 dużą po stronie ewangelii, a 2 mniejsze, po stronie lekcji. Wejście do podziemi znajdowało się w podłodze kościoła, przed bocznym ołtarzem po stronie ewangelii, zamykane gładkimi drzwiami. Podziemia przeznaczono na grobowiec rodziny fundatora, do prezbiterium przylegała bezpośrednio zakrystia, po stronie ewangelii, a stanowiąca połączenie kościoła z klasztorem. Zakrystia była podobnie masywna jak kościół i posiadała własne sklepienie. W ścianie łączącej ją z kościołem znajdowały się ukryte wmurowane schody, jedne przechodziły przez mur tęczy i prowadziły na ambonę, a drugie w murze ściany kościoła wychodziły na sklepienie zakrystii. Chór kościelny, murowany z takąż łukowatą balustradą, wspierał się na dwóch potężnie grubych murowanych kolumnach. Kościół posiadał duże okna o półkolistych łukach, w ścianach bocznych po 3, w ścianie czołowej 1, największe w prezbiterium – od południa 2 okna, od strony południowej tylko 1, a w miejscu drugiego urządzono lożę dla fundatora, do której wchodziło się po sklepieniu zakrystii. W ścianie środkowej, nad ołtarzem, było niewielkie okno okrągłe, które jednak później zostało zamurowane.
Budowniczych Stadnicki nie posiadał najlepszych, jak to można wnosić z dokładności roboty. W wielu miejscach łuki sklepień i okien nie są utrzymane w wymaganych symetrycznych krzywiznach, a same mury i murowane schody w przebiciach murów budzą wiele zastrzeżeń. Trzy okna w nawie głównej, po stronie północnej, zostały przesunięte do przodu, w stosunku do okien po drugiej stronie. Wejście wybudowano podwójne, jedno główne w ścianie frontowej i to zbyt niskie (w porównaniu z całością ściany), a do tego zstępujące dwoma stopniami do poziomu podłogi kościoła, drugie wejście, w ścianie południowej pod środkowym jej oknem, zostało zupełnie zamurowane i to nie wiadomo kiedy ani dlaczego. Pozostał tylko ślad jego od strony zewnętrznej kościoła.
Kościół otrzymał podłogę drewnianą. Prezbiterium wznosiło się dwoma stopniami nad podłogę kościoła i wyłożone było także zwyczajną drewnianą podłogą. Zakrystia otrzymała posadzkę z cegły. Dach kościoła był mocno stromy i kryty gontem. Na jego środku stanęła kopuła blaszana z sygnaturką i krzyżem na szczycie. Druga podobna kopuła stanęła na dachu zakrystii, a trzecia na dachu dzwonnicy.
Wnętrze otrzymało malowidła al. fresco, ale w bardzo skromnej ilości. Pokryły one tęczę, gdzie przedstawiony został Chrystus Pan jako Sędzia Najwyższy i symetrycznie rozmieszczone postacie kilku świętych – oraz tworzyły tło dla trzech ołtarzy -wielkiego i dwóch bocznych na ramionach tęczy, przedstawiając kolumnadę z ozdobnymi deseniami roślinnymi.
Ołtarze były bardzo ubogie. Posiadały murowane mensy, całkiem proste. Jedynie ołtarz wielki wyglądał najokazalej. Nad drewnianym tabernakulum, na czarno malowanym, ustawiona była duża statua Matki Bożej Niepokalanie Poczętej, pięknie rzeźbiona w drzewie i cała złocona. Wokół niej stały figurki aniołków i duże postacie świętych, ale o wiele gorzej wykonane. Ołtarze boczne posiadały jedynie obrazy świętych, malowane na płótnie i oparte o malowane tło ściany nad mensą. Ołtarz główny odpowiadał tytułowi kościoła, poświęconemu Najświętszej Maryi Pannie Niepokalanie Poczętej, boczne zaś – jeden, po stronie ewangelii św. Franciszkowi z Asyżu, a drugi, po stronie lekcji św. Antoniemu Padewskiemu.
Chór wyposażono w niewielki organ. Wejście na chór prowadziło po murowanych schodach ukrytych w murze ściany frontowej, takie też schody prowadziły z chóru na strych kościelny. Na środku balustrady chóru umieszczono herb Stadnickich (czerwoną tarczę przecina ukośnie z lewa na prawo błękitna wstęga rzeki).
Zakrystię wyposażono w najkonieczniejsze sprzęty, szaty liturgiczne i naczynia srebrne. Roboty prowadzone były szybko, dzięki hojności fundatora i troskliwości o. Hugolina Kosickiego, przełożonego, którzy osobiście i często musieli doglądać prac i nimi kierować. Budowy dokonano w latach 1757 i 1758, to jest od czasu, kiedy zjechał do Horyńca o. Protazy Gilowski, prowincjał, na pierwszą wizytację nowej placówki.
Wówczas to oprócz ukończonego kościoła zaczęty już był klasztor. Fundamenty położone już były na całym budynku, wznoszono mury i zasklepiano cele w skrzydle klasztoru od kościoła. W połowie skrzydła utworzono wejście a nad nim wystawiono piętrową wieżę dzwonnicy, której dach zakończono kopułą. Drugie skrzydło klasztoru załamywało się pod kątem prostym do pierwszego i biegło w kierunku wschodnim. Tak powstał klasztor nieduży, parterowy. Skrzydło pierwsze, połączone z zakrystią liczyło 5 małych pokoików, skrzydło drugie – 3 większe i jeden mniejszy. Środkowy większy pokój przeznaczono na kuchnię i wystawiono w nim olbrzymi komin wsparty na ścianach. Budowla klasztoru posiadała także mury grube (ponad 1 m ) tak w pokojach jak i na korytarzach sklepione krzyżowo płaskimi łukami. Wszystkie okna były prostokątne i zostały zaopatrzone w grube kraty. W pokojach położono podłogę z desek, na korytarzach posadzkę z cegieł. Ściany korytarza pokryto malowidłami al fresco, przedstawiającymi sceny z życia św. Antoniego Padewskiego, którego klasztor obrał sobie za patrona. Klasztor, jak i kościół, posiadał dach stromy, kryty gontem. Budowlę ukończono latem 1759 roku. Wnętrze wyposażono w najkonieczniejsze sprzęty i to bardzo skromne.
Wszystkie roboty doprowadzono pomyślnie do końca i w przeddzień uroczystości św. Franciszka, 3 października 1759 r. zamieszkał już w nowym klasztorze o. Hugolin Kosicki i jego pomocnik, o. Joachim Hozmarski.
Stadnicki wywiązał się także z obietnicy otoczenia klasztoru głębokim rowem. Oto przekopany został szeroki i głęboki rów, poczynając od koryta płynącej tam rzeczki w północnym końcu ogrodu klasztornego, aż do tej samej rzeczki w południowym krańcu ogrodu. W taki sposób klasztor znalazł się jakby na wyspie, której wschodnie i południowe brzegi oblewała mała rzeczka, a północną i zachodnią granicę wytyczał nowo przekopany rów. Kościół i klasztor znajdował się na samym środku tak wytyczonego miejsca.
Fakt wybudowania nowego kościoła w Horyńcu rozniósł się szybko po okolicy. Rzesze ciekawych ze wszystkich stron spieszyły, aby przypatrzyć się nowej świątyni. Była ona najpiękniejsza spośród wielu okolicznych kościołów. Wśród opowiadań utarły się dwa charakterystyczne określenia: jedno – ,,kościół pod trzema kopułami”, które pochodziło od 3 blaszanych kopuł wystawionych na kościele, zakrystii i dzwonnicy, i drugie – ,,czerwony klasztor w Horyńcu”, bo widocznie przez pewien czas świeża budowla nie była otynkowana i świeciła kolorem cegły. Kościół i klasztor, na miejscu oblanym rzeką i otoczony rowem, nabierał szczególnej powagi i nasuwało się przypuszczenie, że na tym miejscu mógł się kiedyś znajdować dwór lub zamek obronny. Z czasem te brzegi rzeczki, jak i zbocza rowu obsadzono drzewami, co jeszcze bardziej czyniło to miejsce ustronnym i zacisznym oraz dodawało mu uroku. Prowincjał w czasie swej wizytacji w 1759 roku oglądał zupełnie już ukończony klasztor. Wkrótce też zapewne wzniesiona została murowana z kamienia stajnia dla bydła i stodoła, obok dawnego budynku, w którym zamieszkiwali pierwsi kapelanie franciszkańscy w Horyńcu, zamienionego obecnie na mieszkanie dla służby.
Klasztor wtedy był ukończony, wielkie prace ustały, a nadchodził okres małych, niewidocznych prawie prac codziennych; zasadzono ogród wokół kościoła i klasztoru. Bydło pasione zgodnie z dawnym zwyczajem miejscowym, na pastwiskach i ścierniskach pól dworskich. Na całkowite uposażenie klasztoru składały się 20 000 złp obojga Stadnickich, od których klasztor otrzymał jedynie procent, ordynaria w zbożu (z wolnym jego przemiałem) oraz serwitut drzewny z lasów horynieckich. W niedługim czasie, bo w roku 1765, uposażenie klasztoru zostało powiększone o sumę 1 000 florenów polskich. Nastąpiło to w wyniku rozprawy sądu biskupiego odbytego we Lwowie. Przewodniczył sam arcypasterz, ks. Wacław Hieronim Sierakowski. Toczyła się rozprawa sporna o jakiś spadek czy zapis na cele kościelne. Po zbadaniu licznych dokumentów i przesłuchaniu świadków oraz stron przyznane zostało ,,nowej fundacji Telephusowej horynieckiej Zakonu Braci Mniejszych Konwentualnych”, jak opiewa dokument, 1 000 flor. pol. Za co klasztor miał corocznie odprawiać 24 msze za duszę Katarzyny, fundatorki. Następne 2 000 flor. pol. przeznaczone zostało Kapitule Lwowskiej za opiekę nad tą fundacją i pozostałe jeszcze 3 000 flor. pol. przekazano także Kapitule Lwowskiej, aby i na przyszłość miała pieczę o tę fundację. Z samego aktu trudno dociec, o jakie fundusze chodzi i przez kogo zostały zapisane. Ciekawe jest wyrażenie nazywające klasztor horyniecki: ,,nową fundacją Telephusową”. Można przypuszczać, że fundusz ten zapisał albo sam jeszcze Piotr Telephus, albo ktoś z jego bliskiej rodziny. Fundusz ten musiał chyba być złożony we Lwowie i spadkobiercy Telephusa, gdy unieważniali jego zapis testamentowy z 1703 roku, nic o tym zapisie najprawdopodobniej nie wiedzieli lub też, złożonego w rękach kościelnych, wydostać nie potrafili. Zapis odkryto dopiero później i wtedy powstał spór o wydanie funduszu z depozytu. Fundusz dotyczył jednak interesów kościelnych i dlatego poddany został pod sąd biskupi. Kapituła Lwowska, od obu stron przyznanych jej z depozytu, płaciła odtąd klasztorowi horynieckiemu rokrocznie procent.
Nawet jednak tak powiększone uposażenie klasztoru nie zapewniało wystarczającego zabezpieczenia na wypadek większych wydatków, związanych z potrzebami kościoła i klasztoru. Z początku, gdy wszystko jeszcze było nowe i mocne, nie zdawano sobie z tego należycie sprawy. Potrzeby i trudności wyłoniły się dopiero później, jak to zresztą jeszcze będziemy rozpatrywać.
W r. 1773 nastała dla Horyńca wielka i podniosła uroczystość. Zjechał bowiem do Horyńca ksiądz biskup Stanisław Rajmund Jezierski, gwardian lwowski, aby dokonać konsekracji kościoła. Uroczystość odbyła się 27 czerwca. Kościół otrzymał tytuł Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. W następnym zaś roku przybywa ze Lwowa bernardyn, o. Symforian Razmusiewicz, z delegacją od swego prowincjała, o. Wenantego Tyszkowskiego, wystawioną we franciszkańskim klasztorze lwowskim dnia 27 października 1774 r. i zaprowadza w kościele horynieckim Stacje Drogi Krzyżowej.
Kościół zaczyna zyskiwać coraz więcej szacunku i znaczenia nie tylko u miejscowej ludności, ale i w całej okolicy. Nowa placówka zakonna, cześć Matki Najświętszej, tak propagowana przez franciszkanów i droga sercu Polaków oraz zapoczątkowanie kultu św. Antoniego Padewskiego, patrona klasztoru – były to motywy, które ściągały do kościoła horynieckiego coraz liczniejszych pielgrzymów i to nawet z dalszych okolic. Urządzane odpusty w porze letniej, szczególnie w uroczystość św. Antoniego, cieszyły się zawsze licznym napływem wiernych. Znaczenie kościoła jeszcze bardziej wzrosło, gdy, dzięki staraniom syna fundatora, Ignacego Stadnickiego, Kuria Metropolitalna Lwowska utworzyła stałą parafię przy kościele horynieckim. Parafia rozciągała się jedynie na terenie ziem przynależnych do majątku horynieckiego i utworzona została już w r. 1775. Liczyła więc wówczas tylko cztery wioski: Horyniec, Radruż, Wólkę Horyniecką i Nowiny Horynieckie. Natomiast u władz zakonnych klasztor horyniecki, ze względu na swą niepozorność oraz niekompletną ilość zakonników, zaliczony został do rządu rezydencji zakonnej. W r. 1777 należał do kustodii zamojskiej w Prowincji Ruskiej.
Przez fakt konsekracji kościoła, a jeszcze wyraźniej przez utworzenie w Horyńcu parafii, znalazł się Horyniec już formalnie w orbicie działalności archidiecezji lwowskiej. Wpłynęły głównie na to wydarzenia polityczne tego okresu. Mianowicie rozbiory Polski i utworzenie nowych granic terytorialnych, pociągnęły za sobą zmiany w terytoriach diecezji. Pierwszy rozbiór Polski przyłączył do Austrii (biorąc pod uwagę tereny najbliższe Horyńca) południową część diecezji chełmskiej, diecezję przemyską i archidiecezję lwowską. Początkowo zarząd kościelny terenami dawnej diecezji chełmskiej nie był ustalony. Stąd rok po I rozbiorze w r. 1773 widzimy sufragana lwowskiego konsekrującego kościół w Horyńcu, a w dwa lata później, w r. 1775 Kuria Metropolitalna Lwowska tworzy w Horyńcu parafię. Dopiero w r. 1782 przydzielono dawne tereny diecezji chełmskiej do diecezji przemyskiej. Ale nie na długo. Okazało się, że zarządzanie wąskim pasem ziemi nadgranicznej i do tego otaczającej teren archidiecezji lwowskiej było dla Kurii przemyskiej mocno niedogodne. Już w r. 1784 na mocy porozumienia obu księży biskupów z dawnego terenu diecezji chełmskiej włączono do archidiecezji lwowskiej parafie: Magierów, Potylicz i Rawę Ruską, a do diecezji przemyskiej: Jaworów, Bruchnal, Niemirów i Horyniec. Ale już w r. 1787 ponowne porozumienie obu biskupów wydzieliło z diecezji przemyskiej, a wcieliło do archidiecezji lwowskiej: cały cyrkuł Sokalski i Żółkiewski oraz parafie: Lubaczów, Horyniec i Niemirów. Tak też zostało na stałe.
Władze administracyjne (cyrkularne) wciągnęły horyniecką parafię do swej ewidencji, stąd już w r. 1782 przyszedł z Tomaszowa nakaz do klasztoru horynieckiego, aby dokładnie przedstawić wszystkie wioski podległe parafii horynieckiej. Zaś w 178 r. parafia horyniecka otrzymała wszystkie Księgi Metrykalne perforowane i zatwierdzone przez władze cyrkularne. Od tego czasu każdorazowy przełożony klasztoru horynieckiego był jednocześnie administratorem parafii horynieckiej.
Czy były w Horyńcu Księgi Metrykalne przed rokiem 1758? To jest, czy klasztor prowadził takowe od samego utworzenia parafii, w r. 1775 – nie wiadomo. Także nic nie wiadomo o prowadzeniu jakichkolwiek ksiąg z okresu wcześniejszego, to znaczy, gdy w Horyńcu przebywali jeszcze tylko kapelani. Żadna z wcześniejszych Ksiąg Metrykalnych nie dochowała się ani żadnej wzmianki o takich księgach nie udało się ustalić.
Rozdział II - Dalsze dzieje (1783 – 1950)
1. Przyłączenie do klasztoru w Horyńcu majątku zniesionego klasztoru franciszkańskiego w Gródku Jagiellońskim
W Gródku Jagiellońskim posiadali franciszkanie stary i duży klasztor. Najstarsze jego nadania pochodzą od króla polskiego Kazimierza Wielkiego z r. 1346, a po spaleniu klasztoru od Władysława Jagiełły z r. 1431. Następni królowie, jak i możni spośród szlachty, obdarowywali klasztor ów wielokrotnie. Hojne fundacje dozwoliły na wystawienie tak pokaźnego kościoła i klasztoru, ale zobowiązywały też klasztor do odprawiania dużej ilości mszy rocznie. Dla klasztoru nie było to jednak tak uciążliwe, ponieważ liczył zawsze w swym gronie więcej księży. W r. 1781 było ich w Gródku sześciu.
Z rozporządzenia władz austriackich klasztor gródecki został zniesiony (jak i wiele innych klasztorów w tych latach z rozmaitych zakonów i zgromadzeń). Chociaż klasztoru horynieckiego nic nie łączyło z klasztorem gródeckim, po zniesieniu tegoż ostatniego, przekazano majątek zniesionego klasztoru pod zarząd przełożonego klasztoru horynieckiego. Odtąd losy obu tych klasztorów zespoliły się razem i przy kreśleniu dziejów klasztoru horynieckiego nie dadzą się ani oddzielić, ani pominąć.
Powodów zniesienia klasztoru w Gródku Jagiellońskim, starego, wielkiego i zasobnego, a pozostawienie innych i młodszych, i uboższych, np. Horyńca – małej i ubogiej rezydencji, trudno dokładnie ustalić i wytłumaczyć. Przypatrzmy się bliżej temu wydarzeniu. Gwardian horyniecki zarządzał już majątkiem klasztoru gródeckiego z początkiem r. 1783, wtedy bowiem wystawił tzw. fassję obejmującą razem majątek klasztoru horynieckiego i gródeckiego.
Na tym fakcie o. Karwacki w swych materiałach buduje czas zniesienia klasztoru gródeckiego, tj. w roku 1783, mówiąc, że dekret znoszący klasztor nie dochował się. Podaje też w wątpliwość, aby zniesienie miało nastąpić już w r. 1781, jak to podaje ,,Opis kościoła horynieckiego z 1821 r.” Czyli o. Karwacki czasu zniesienia klasztoru gródeckiego nie zna, a jednak z dalszych jego wzmianek w materiałach wnosić można, że dokładniejsza data była znana władzom zakonnym. W r. 1837 prowincjał pisze do Namiestnictwa i przytacza w liście całkiem dokładną datę zniesienia klasztoru gródeckiego. Podaje tam, że nastąpiło to 30 października 1782, a na mocy dekretu znoszącego klasztor gródecki został on przekazany na użycie wojsku austriackiemu, które miało za to opłacać czynsz klasztorowi horynieckiemu. Widać z tego, że w roku 1837 franciszkanie dobrze byli poinformowani o samym dekrecie kasującym klasztor gródecki, jak i o dacie tego faktu. Klasztor ten został zniesiony w końcu 1782 roku, więc nic dziwnego, że kasacja gwardiana horynieckiego wystawiona została dopiero w nowym roku kalendarzowym, 1783. Dziwne jednak, że o. Karwacki, zamieszczając te fakty w swoich materiałach, popełnia takie przeoczenie w wysuwanych przez siebie wnioskach.
Klasztor gródecki po zniesieniu został zajęty przez wojska austriackie. Kościół klasztorny, jako ściśle złączony z klasztorem, został także zamknięty i oddany do dyspozycji wojsk. Majątek ziemski natomiast i niektóre kapitały przekazane zostały klasztorowi horynieckiemu. Tam też miał wpływać czynsz dzierżawy za używanie budynku klasztoru i kościoła franciszkańskiego w Gródku Jagiellońskim od stacjonującego tam wojska. Czynszu jednak wojsko nie płaciło i właśnie w tej sprawie pisał prowincjał Franciszkanów do Namiestnictwa w 1837 roku, aby wyjednać tam nakaz zapłacenia zaległego czynszu od roku 1782 klasztorowi horynieckiemu.
O zajmowaniu klasztoru gródeckiego przez wojsko świadczą także rachunki wystawiane przez kominiarza z Gródka Jagiellońskiego. Rachunki te po wytarciu kominów w byłym klasztorze, poświadczone były przez majora stacjonującego tam wojska, aby kominiarz mógł otrzymać należną mu zapłatę z kasy rządowej. Znane są dwa takie rachunki z roku 1789 i jeden z roku 1792.
Gwardian horyniecki, po dokonanym przełączeniu majątku klasztoru gródeckiego, sporządził dokładny wykaz wszystkich należności winnych klasztorowi na podstawie fundacji, czyli tak zwaną urzędowo „fasuję”. Dokonał tego w roku 1783 i to tak dla własnego zorientowania się w zarządzanym majątku klasztornym, jak i dla przedłożenia go władzom państwowym. Władze bowiem austriackie często żądały rozmaitych wykazów, jak np. wykazu spraw majątkowych, wykazu długów, wykazu lokaty pieniędzy, wykazów personalnych, wykazu stanu zdrowia podległych zakonników i innych.
Ze sporządzonego wykazu dowiadujemy się i o innych świadczeniach przysługujących klasztorowi gródeckiemu, a obecnie horynieckiemu. Oto podlegał klasztorowi duży folwark, mający 50 morgów roli, położony w samym Gródku Jagiellońskim. Zaopatrzenie w naturze, tzw. ordynaria, zostało już wykupione a suma spłaty złożona w kasie państwowej, skąd wypłacano klasztorowi rocznie procent. Prawo wolnego wyrębu lasu zostało także wkrótce zmodyfikowane, a to w r.1796, kiedy ustalono je na 20 sągów drzewa twardego rocznie oraz materiał na ogrodzenia. Inne fundacje klasztoru gródeckiego znajdowały się na majątkach ziemskich w Pohorcach, Uhercach, Ruszczyźnie i Dolinianach, leżących w pobliżu Gródka Jagiellońskiego. Majątki te zmieniały z czasem swoich właścicieli, a przy takich okazjach często wynikały zatargi o należności fundacyjne. Gwardian horyniecki od tego czasu zawierał umowy dzierżawne, pobierał czynsze, ściągał je nawet od opornych, przymusowe na drodze sądowej i przez władze cyrkularne. Jednak zarządzanie takie na odległość, bez podglądnięcia i dopilnowania służebności na miejscu, odbijało się ujemnie na całości gospodarki majątkiem klasztoru gródeckiego.
2. Podupadanie klasztoru i starania o jego restaurację
Władze austriackie zażądały przedłożenia dokładnego inwentarza rzeczy kościelnych. W sporządzonym w roku 1785 inwentarzu wymienione rzeczy cenne (srebrne) są rzeczami jedynie klasztoru horynieckiego. Ze zniesionego bowiem klasztoru gródeckiego otrzymano jedynie szaty i bieliznę kościelną – natomiast kielichów i nowych sreber zupełnie nie wydano, gdyż zajął je rząd austriacki. Srebra klasztoru horynieckiego obejmowały: jedną małą monstrancję, jedną puszkę, pięć kielichów, tackę z ampułkami, dwie puszeczki na oleje do chorych, ozdoby z obrazów: trzy promienie, 12 gwiazd, suknię Pana Jezusa, krzyż, palmę i koronę św. Judy (ozdoby powyższe zostały najpierw zabrane przez rząd austriacki). Kościół posiadał dwa dzwony i sygnaturkę.
Spisu sreber gródeckich nie posiadamy, ale w dużym tak klasztorze i tak zasobnym musiało być ich zapewne o wiele więcej niż w ubogim Horyńcu. Np. w r. 1672, w czasie zawieruchy wojennej klasztor gródecki umieścił na chwilowe przechowanie w klasztorze franciszkańskim w Drohiczynie następujące rzeczy kościelne: 1 monstrancję, 2 kielichy z paterami, 1 puszkę, 2 krzyże, 4 lampy, 1 trybularz z łódką i łyżeczką, 25 tablic, 2 wielkie lichtarze, a także ozdoby: 5 koron, 2 diademy, 6.5 sznurka pereł, korale, całą suknię z obrazu Matki Bożej, diadem z obrazu Pana Jezusa, diadem z obrazu św. Antoniego i lilia; dalej szaty kościelne: 3 drogie ornaty, 5 welonów haftowanych złotem, suknie św. Antoniego z obrazu z lamy talinowej ze złotem i inne.
W taki sposób rząd austriacki był dokładnie poinformowany o wszystkich drogocennych przedmiotach, jakie były w posiadaniu kościołów i klasztorów. Zaś w roku 1810 ukazał się dekret cesarski o zaborze sreber kościelnych. Cesarz motywował swój krok koniecznością podreperowania skarbu państwa wyczerpanego wojnami. Wszelkie więc złoto i srebro, w formie naczyń czy ozdób kościelnych, ze wszystkich kościołów, klasztorów czy stowarzyszeń kościelnych, jeśli odjąć się dało bez zniszczenia obrazów czy innych przedmiotów, miało być złożone w urzędach cyrkularnych za pokwitowaniem. W zamian za nie rząd wyda 3 procentowe obligacje państwowe, płatne po 10 latach. Cesarz, w zakończeniu dekretu, spodziewa się, że duchowieństwo Galicji poniesie tę ofiarę z miłości dla Ojczyzny, a służbę Bożą potrafi odprawiać w naczyniach miedzianych. Dekret ów nadesłany został do Horyńca w styczniu 1810 r. przez cyrkuł żółkiewski. Przy końcu stycznia przysłano ponaglenie jedno, w początku lutego drugie i to z groźbą pozbawienia klasztoru wszelkich dochodów oraz przekazanie sprawy oddania sreber w ręce policji. Klasztor wysłał prośbę do cyrkułu o zwolnienie z tego obowiązku, motywując to tym, że sreber posiada mało i wszystkie są stale w użyciu, nowych zaś nie ma za co kupić. Cyrkuł prośby nie spieszył się załatwić, a wystosował natomiast 9 kwietnia 1810 roku ostateczny nakaz oddania sreber i to w terminie 24 godzin. Nadmienić tu trzeba, że nie było wtedy jeszcze kolei, a z Horyńca do Żółkwi jest dość daleko (ponad 30 km). Wówczas to odesłał klasztor do cyrkułu część swych sreber, a mianowicie ozdoby zdjęte z obrazów: 3 promienie, 12 gwiazd, suknię Pana Jezusa, krzyż, palmę i koronę św. Judy Tadeusza.
3 maja 1810 r. cesarz złagodził poprzedni swój dekret. Parafiom biednym, odległym i mającym bardzo mało naczyń srebrnych można było posiadane naczynia pozostawić, zwłaszcza gdyby przez ich zabranie miały zupełnie ustać nabożeństwa kościelne. Fakt taki odnotowany miał być w inwentarzu kościelnym. Względem klasztoru horynieckiego tej noweli dekretu cyrkuł nie zastosował i odebrał mu resztę posiadanych sreber. Dokładnej daty oddania sreber nie przekazano, jednak nastąpiło to zapewne w maju 1810 r., ponieważ 25 maja tego roku gwardian horyniecki już złożył w cyrkule żółkiewskim wykaz wszystkich sreber oddanych przez klasztor w ciągu 1810 r. Wymienia tam: monstrancję srebrną pozłacaną o 21 promieniach z dwoma aniołkami i koroną na wierzchu, puszkę z koroną i pateną, kielich z pateną, trzy inne kielichy z patenami, małą puszkę, talar węgierski (wotum), tackę srebrną z inicjałami: G. C. J. oraz 2 nóżki od kielichów. Sprawa tych 2 nóżek od kielichów przedstawiała się prawdopodobnie tak: klasztor chciał mieć stale 2 kielichy do odprawiania nabożeństw. Pod naciskiem jednak cyrkułu, aby wszystkie srebra oddać, rozłączono czasze srebrne kielichów od nóżek i dorobiono nóżki cynowe, natomiast nóżki srebrne odesłano. Odesłano jednak widocznie oddzielnie i później, a za wynikłą zwłokę musiał klasztor zapłacić karę pieniężną. Jeszcze potem dwukrotnie żądał cyrkuł przedłożenia nowego inwentarza i oddania reszty sreber, zanim wreszcie w r. 1814 odnotowano urzędowo w inwentarzu kościelnym, iż klasztor horyniecki oddał wszystkie srebra rządowi. Jak natomiast bardzo zubożał klasztor przez utratę swych sreber kościelnych, w miejsce których nie mógł kupić naczyń innych (mimo że cyrkuł zapewniał, iż we Lwowie całkiem łatwo można nabyć naczynia kościelne ze zwykłego metalu), niech świadczy następujące wydarzenie. W r. 1814 gwardian horyniecki, o. Krasuski, kupił potrzebną do kościoła monstrancję. Klasztor nie posiadał pieniędzy, więc gwardian wydał swoje pieniądze zaoszczędzone na swój pogrzeb (gwardian liczył już 75 lat). Doniósł o dokonanym kupnie cyrkułowi, dodając, że rząd nic dotąd nie zapłacił za złożone srebra i prosił, aby cyrkuł wrócił mu jego pieniądze wydane na monstrancję. Cyrkuł zażądał nowego inwentarza z wyszczególnieniem w nim, co sprawiono nowego do kościoła i za czyje pieniądze. Sprawa się przeciągała. W Horyńcu nastał nowy gwardian. Cyrkuł zażądał od niego poświadczenia, za czyje pieniądze jego poprzednik kupił ową monstrancję. Wreszcie w r. 1815 cyrkuł przysłał 61 złp i 43 kr. jako zapłatę za wszystkie zabrane srebra i nakazał wypłacić z kasy klasztoru poprzedniemu gwardianowi sumę przez niego wydaną, tj. 100 złp.
Dalszą przyczyną zubożenia były nikłe dochody fundacyjne. Klasztor pozostawał na samych procentach i na zaopatrzeniu w naturze, a dzięki temu mógł jedynie wegetować. Fundator, Mikołaj Stadnicki, popadł w niełaskę rządu za działalność polityczną tak, że po konfederacji barskiej musiał się nawet ukrywać. Ukrywał się w Horyńcu, mieszkając w małym domku w pobliżu klasztoru, a nawet i w samym klasztorze, gdzie dla niego wyremontowano pokój nad zakrystią. Jeśli wtedy sam fundator się ukrywał, to podupadł przez to cały jego majątek horyniecki, a przy tym i placówka franciszkańska.
Data śmierci Mikołaja Stadnickiego nie jest znana. Pochowany miał być, jak i jego małżonka, Salomea z Łuszczewskich Stadnicka, w podziemiach kościoła horynieckiego. Syn fundatora, Ignacy, objął Horyniec przypuszczalnie dopiero około r. 1786. W tym bowiem roku sporządził dokładny wyciąg tabularny, wszystkich zapisów dla franciszkanów w Horyńcu, w związku z przypadłą na niego z podziału częścią dóbr, obejmującą Horyniec, Nowiny Horynieckie i Wólkę Horyniecką. Podział zaś taki majątku rodowego mógł chyba nastąpić dopiero po śmierci ojca, Mikołaja Stadnickiego.
Ignacy Stadnicki niedługo jednak rządził Horyńcem. Wkrótce majątek przeszedł w ręce książąt Ponińskich. Kiedy dokładnie to nastąpiło, nie wiadomo. Pierwszy posiadany dokument został w Horyńcu 26 marca 1804 roku i zawierał opis praw klasztoru horynieckiego ciążących na gruntach majątku horynieckiego.
Pobór czynszu dzierżawnego i serwitutów z posiadłości gródeckich nie odbywał się pomyślnie. Korespondencja klasztoru z cyrkułem w Żółkwi z lat 1803 – 5 przeładowana jest skargami na odbywające się zatargi przy pobieraniu czynszu, procentów i serwitutów. Cyrkuł, jakby zniecierpliwiony licznymi skargami, odpowiedział klasztorowi, aby w rocznych wykazach majątkowych i fassjach nie umieszczał żadnych gruntów, co do których trwają spory, serwitutów ani gruntów opadłych. W ten sposób przepadł z majątku klasztornego duży ogród koło zamku w Gródku Jagiellońskim, zawłaszczony przez tamtejszy majątek oraz przepadło prawo do przemiału zboża. Sprawę zaś serwitutu o drzewo i sum ulokowanych na gruncie w Pohorcach, trzeba było dochodzić w Prokuratorii we Lwowie.
Niedługo potem, bo w r.1808, powstał spór o serwitut drzewny w Horyńcu. Książę Poniński sprzeciwił się pobieraniu przez klasztor nieokreślonej (dowolnej) ilości drzewa z lasów horynieckich, jak to określała fundacja Stadnickiego z 1757 r. Urząd Obwodowy w Żółkwi określił 14 kwietnia 1808 r., że klasztorowi należy się w miesiącach zimowych po 16 fur, a w miesiącach letnich po 10 fur opału miesięcznie. Ale już w grudniu 1810 r. cyrkuł zawiadomił klasztor, że majątek wniósł rekurs w sprawie spornej o drzewo. W maju zaś 1811 r. powiadomił, że zjechać ma do Horyńca wysłany komisarz dla zbadania sporu na miejscu. Komisarz widocznie jednak zaraz nie przyjechał i prędzej doszło do rozprawy w Urzędzie Obwodowym w Żółkwi, w dniu 13 sierpnia 1811 r. Określono tam, że klasztor będzie miał odtąd otrzymywać 25 sągów n.a. drzewa opałowego rocznie, bez bliższego oznaczenia jakości drzewa i sposobu poboru. Dalszy spór przesunął się na płaszczyznę kosztów wyrębu przyznanego drzewa. Takie przypuszczalnie zadanie miał do zbadania w Horyńcu komisarz rządowy. W wyniku jego badań cyrkuł zażądał od klasztoru w październiku 1812 r. zapłacenia sumy 33 złp 27.5 kr. Gwardian w swym piśmie do cyrkułu nazwał orzeczenie komisarza stronniczym na niekorzyść klasztoru. Cyrkuł ujął się za komisarzem i w styczniu 1813 r. zażądał bezwzględnego odwołania słów obrażających komisarza i to w terminie 3 dni, inaczej zagroził wniesieniem powództwa do sądu o oszczerstwo. W tym czasie zmieniony został gwardian w Horyńcu. Nowy zaś gwardian, o. Krasuski, w marcu 1813 r. odpisał cyrkułowi, że wspomnianej sprawy zupełnie nie zna ani żadnego o niej pisma w klasztorze nie znajduje. Cyrkuł odesłał mu jego list z dopiskiem, aby o wszystkim poinformował się u swego poprzednika i sprawę załatwił. Jak to ostatecznie zostało załatwione, źródła nie wspominają. Przypuszczać jednak można, iż cyrkuł ze swej pogróżki nie skorzystał. Odrębnym wydarzeniem była śmierć młodego księcia, Ernesta Ponińskiego, w dniu 4 lutego 1817 r. i pochowanie go w podziemiach kościoła horynieckiego. Ojciec zmarłego, książę Aleksander, otrzymał od władz państwowych zezwolenie na pochowanie syna w grobach familijnych w Horyńcu. Urząd dodał tylko warunek, aby ciało zabalsamowano, sporządzono podwójną trumnę lub jedną wylaną smołą i po drodze, żeby nie wnoszono trumny do domów mieszkalnych. Pogrzeb odbył się 12 lutego 1917 r. Trumnę ze zwłokami księcia Ernesta pochowano w grobach pod kościołem horynieckim. O dokonaniu tego gwardian, o. Roch Zieliński, doniósł cyrkułowi. Książę Poniński, właściciel Horyńca i następca w wykonaniu zobowiązań fundacyjnych Mikołaja Stadnickiego, uważał się za mającego prawo do grobu fundatorów kościoła horynieckiego urządzonego w jego podziemiach. Charakterystyczny jest tylko sposób załatwienia sprawy tego pogrzebu. Dokonały tego jedynie władze państwowe, świeckie, mimo że chodziło o pochowanie zmarłego pod kościołem, a nie w formalnym grobowcu. Przy tej okazji źródła nic nie podają, czy w podziemiach kościoła spoczywały już jakieś trumny.
Na tenże rok 1817 przypadała wizytacja prowincjała. Po obejrzeniu klasztoru zapisał on specjalne napomnienie gwardianowi, aby postarał się o lepsze współżycie z księciem, dziedzicem Horyńca, a wtedy łatwiej będzie mógł naprawić dach na kościele, który był już w opłakanym stanie. Trzeba nadmienić, że jest to pierwsza wzmianka o dachu kościoła od początku jego istnienia. Dach był z gontów, jeśli dotąd nie był reperowany i to gruntownie, to nic dziwnego, że musiał być już w opłakanym stanie. „Acta Conventus” przedstawiają to jeszcze w gorszym świetle. Mówią, że w tym czasie ojcowie z Horyńca obsługiwali parafię w Niemirowie, często tam dojeżdżali, a nawet dłużej tam mieszkali. W ten sposób tak dalece zaniedbali własny kościół, że po zniszczeniu się na nim dachu z gontów, pokryli tak kościół jak i klasztor strzechą słomianą. Notatka powyższa jest bardzo ogólnikowa, nie podaje żadnego nazwiska ani daty, ale tak jest umieszczona jakby fakty w niej podane były przed 1820 r. Wypadnie tu też przypomnieć, że cały opis przodków kościoła i klasztoru horynieckiego w „Acta Conventus” napisany został przez o. Bogaczyka, około roku 1893. Napisany został dość swobodnie, a stąd wiele faktów trudno zidentyfikować, jeszcze zaś jest gorzej, gdy inne źródła nic nie wspominają o przytoczonych przez niego faktach. Widać z tego, że o. Bogaczyk nie poddawał głębszemu badaniu naukowemu zebranych wiadomości, lecz przytaczał je tak, jak je poznał z opowiadań miejscowej ludności.
Tak się ma sprawa z obsługiwaniem parafii w Niemirowie. Czas tego obsługiwania rozciąga o. Karwacki, idąc za zdaniem o. Bogaczyka do lat 30. Ale gdzie te lata zamieścić, nie podaje. Znana jest tylko jedna data i to podana raczej przypadkowo. Oto cyrkuł w roku 1815 zapytał gwardiana horynieckiego o szkoły w parafii i o dzieci w wieku szkolnym. Gwardian, o. Jan Pełczyński, w odpowiedzi zaznaczył, że jest także administratorem parafii Niemirowskiej. Innych danych posiadane źródła nie podają. Wszystkie pisma do władz są wystawiane w Horyńcu, żadna z wizytacji prowincjałów nie wspomina ani o obsługiwaniu Niemirowa, ani o mieszkaniu ojców z Horyńca w Niemirowie. Najważniejsze może źródła w tej sprawie z samego Niemirowa: archiwum parafialne i księgi metrykalne, są obecnie zupełnie niedostępne dla badań naukowych. Trudno zatem orzec, jak było w rzeczywistości z tą pomocą sąsiedzką.
Wydaje się jednak, że chociażby klasztor horyniecki obsługiwał parafię w Niemirowie w początkach XIX stulecia, nie można tego faktu łączyć z pokryciem kościoła i klasztoru horynieckiego słomą i to przed r. 1820, jak podaje o. Bogaczyk. Dach ze słomy mógł być na kościele, ale na pewno dopiero później i to nie cały, lecz kładziony był częściami kolejno, w czasie remontu dachu. Wprawdzie wizytacje prowincjała z lat 1819 – 1821 mogłyby nasuwać pewne w tej dziedzinie przypuszczenia. Czytamy w r. 1819, że prowincjał jest niezadowolony z remontów przeprowadzonych inaczej niż to nakazał w czasie wizytacji 1817 r. W r. 1820 przypomina ponownie nakazy z 1817 r. W r. 1821 wytyka gwardianowi brak troski o kościół i przestrzega przed większymi szkodami, jakie mogą stąd wynikać. Ale takie określenia są słabe, aby na nich się oprzeć i móc powiedzieć, że chodzi prowincjałowi o dach ze słomy, zwłaszcza że są dane przeciwne i to mocniejsze. Opis budynków klasztoru horynieckiego wystawiony w Horyńcu w 1810 r. mówi, że kościół, klasztor, dzwonnica i oficyna były gontem kryte, a inne budynki (stajnia i stodoła) kryte słomą. W r. 1822 zwrócił się klasztor horyniecki do majątku w Horyńcu z prośbą o wydanie, na mocy serwitutu, drzewa budulcowego dla przeprowadzenia koniecznego remontu dachu kościelnego. Drzewa jednak nie otrzymał ani wprost od majątku, ani za pośrednictwem cyrkułu, do którego się odwołał. Nową prośbę do cyrkułu wysłał klasztor w 1823 r. Cyrkuł dopiero w r. 1825 raczył zażądać przedłożenia opisu zniszczeń. Takie samo żądanie ponawiano w latach 1826, 1829 i w 1830. Dopiero w szczegółowym opisie z r. 1830 znajdujemy uwagę, że kościół horyniecki był częściowo pokryty gontem i słomą.
Kościół był częściowo pokryty słomą o wiele później, niż to przedstawia o. Bogaczyk i raczej z całkiem innych przyczyn. Jeśli nawet obsługiwanie Niemirowa przyczyniło się do tego, to tylko w małym stopniu – główna przyczyna leżała w braku funduszów własnych w zubożałym klasztorze oraz w złej woli książąt Ponińskich, odmawiających pomocy przyjętej po Stadnickich fundacji. Wspomniany wyżej inwentarz z r. 1830 podaje szczegółowy, ale i zarazem mocno ubogi obraz majątku klasztornego: sygnaturka na dachu kościoła, kryta blachą, miała mały dzwon. Dzwonnica kryta gontem, z krzyżem u szczytu, miała dwa dzwony. Drzwi wejściowe do kościoła nie miały zamka. Wewnątrz, ołtarze i ściany nie uległy przeróbkom. Loża fundatora, nad wejściem do zakrystii, posiadała okno a w nim obraz św. Mikołaja. Wisiały trzy obrazy – portrety (chyba w zakrystii): Mikołaja Stadnickiego – fundatora, Salomei z Łuszczewskich Stadnickiej – żony fundatora oraz biskupa Stanisława Rajmunda Jezierskiego – który konsekrował kościół. Wszystkie sprzęty, jak organ o 4 oktawach, ambona, konfesjonały, kilka ławek, były liche. Inne zabudowania klasztorne były drewniane i mocno zniszczone. W końcu korytarza klasztornego, u wejścia do przybudówki, były dodatkowe drzwi wychodzące na północ, a służyły jako wygodniejsze przejście do zabudowań gospodarczych.
Przytoczony inwentarz w r. 1830 nie wspomina już o żadnych kopułach na kościele. Zostały więc one przed tym rokiem usunięte i zrównane z dachem. O jednej kopule (nad zakrystią) wiadomo, że była przegniła już w r. 1807 i prowincjał, na odbytej wizytacji pozwolił ją wtedy zrzucić. Pozostałe dwie kopuły (na kościele i na dzwonnicy) zostały usunięte później. Możliwe, że w latach 1817 -20, kiedy mowa jest o pewnych remontach przeprowadzanych w kościele, z których prowincjał był mocno niezadowolony. W opisie o. Bogaczyka jest mowa ogólnie o usunięciu wszystkich trzech kopuł przed r. 1820 i można by przyjąć za zgodne z prawdą, ale bezpośrednio zaraz dalsze jego słowa o równoczesnym obniżeniu dachu (słomianego) i pokryciu całego kościoła i klasztoru nowym gontem – trzeba koniecznie przenieść na lata późniejsze. Nowego dachu ani przed r.1820, ani długo jeszcze po nim na pewno nie było, jak to wyżej wykazano, wbrew zdaniu o. Bogaczyka. Innym szczegółem, o którym wspomina inwentarz z r. 1830, jest mowa o sygnaturce (drugiej) na kościele, jakiej dawniej brakowało. Z pierwotnego opisu kościoła wiadomo, że na kościele była tylko jedna sygnaturka, umieszczona na szczycie kopuły, na środku dachu kościoła. O wystawieniu drugiej sygnaturki opowiada o. Bogaczyk. Wystawić ją miał właściciel Horyńca, Leander ks. Poniński. Wystawiona została z cegły na szczycie frontowej ściany kościoła, którą, ze względu na jej kształt, ludność przezwała kominem. Kiedy to jednak nastąpiło, o. Bogaczyk nie podaje. Przypuszczać można, że nowa, murowana sygnaturka była następstwem usunięcia drewnianej kopuły ze starą sygnaturką z dachu kościoła. Sygnaturka przy kościele była potrzebna, zatem w miejsce rozebranej starej, wystawiona została trwalsza nowa, z cegły i kryta blachą. Zawieszono na niej dzwon z poprzedniej sygnaturki. W r. 1830 była więc tylko jedna sygnaturka, murowana na ścianie frontowej kościoła i w tym znaczeniu brakowało drugiej, na dawnym miejscu, na dachu.
W tych latach i folwark klasztorny w Gródku Jagiellońskim przechodził swoje ciężkie chwile. Pisze o nim dzierżawa w r. 1810, że znajduje się w opłakanym stanie, budynki są liche, podpierane, dom mieszkalny kryty słomą – wszystko groziło ruiną. Taki też stan musiał w dużym stopniu ułatwić wypadek. Oto 4 października 1824 r. folwark spłonął. Urząd kameralny z Gródka odesłał klasztorowi 2 obligacje należące do folwarku, które jedynie ocalały z pożaru (widocznie były gdzie indziej przechowywane). Sprawą tego folwarku zainteresowała się Kuria Metropolitalna. W listopadzie 1826 r. wezwał arcybiskup lwowski gwardiana, aby udał się do Gródka Jag. celem odbycia lustracji folwarku w towarzystwie tamtejszego dziekana. Gwardian długo nie stawiał się, jak o tym świadczą skargi dziekana i arcybiskupa do prowincjała. Zostało to jednak pomyślnie załatwione, a w r.1827 objął folwark nowy dzierżawca. Ten w krótkim czasie postawił piękny dworek murowany z pruskiego muru, mający pokoje mieszkalne, kuchnię i spiżarnię, wymurował piwnicę, a także doprowadził do należytego stanu wszystkie inne budynki folwarczne. Od tego jednak czasu każda dzierżawa folwarku musiała mieć zatwierdzenie Kurii Metropolitalnej. Było to wynikiem silniejszego wglądu biskupów w sprawy zakonów, wprowadzone w tych latach, prowincjałowie zaś zeszli prawie do godności nominalnej.
Około r. 1830 przeprowadził szczegółową wizytację kościoła horynieckiego arcybiskup lwowski, ks. Andrzej Alojzy hrabia Skarbek Ankwicz de Gosławice. Znalazł wszystko w strasznie opłakanym stanie. Dach kościelny tak był zniszczony, że od zaciekania poczynały wypadać cegły ze szczytu ściany frontowej. Okna i podłogi – poniszczone. Budynki gospodarcze – w ruinie. Wszystko potrzebowało szybkiego i gruntownego remontu. Paramenty kościelne były stare i całkiem zniszczone. Gwardianem w klasztorze był o. Starzyński, staruszek, który sam nie mógł obsłużyć parafii i potrzebował pomocnika. Wprawdzie Kuria Metropolitalna uwagi o owej wizytacji przesłała znacznie później, bo dopiero w październiku 1833 r. – ale odnoszą się one raczej do okresu lat 1830 – 31, bo zgadzają się wtedy ze wzmiankami źródeł zakonnych, mówiących wyraźnie o zmianie gwardiana i o przeprowadzonym remoncie dachu kościelnego w 1832 r. Na jesieni tego roku (1832) gwardian, o. Rafał Żak, otrzymał redukcję zaległych mszy fundacyjnych i ukończył budowę nowego dachu z gontów na kościele i klasztorze. Dach wystawiony został dzięki staraniom dziekana z Żółkwi, ks. Jakuba Mikołajewicza i poparciu Leandra ks. Ponińskiego. W następnej wizytacji, jak i w klasztorze, a także do remontu budynków gospodarczych. Nie wiadomo jednak kiedy i o ile zostało to wykonane.
Przyjazne stosunki klasztoru z Leandrem ks. Ponińskim znalazły swój wyraz w skrypcie odsprzedaży klasztorowi kawałka gruntu w Horyńcu, zwanego Doroszczyzną, podpisanym 30 stycznia 1836 r. Zaznaczyć trzeba, że jest to pierwszy kawałek gruntu, jaki klasztor poza swym ogrodem posiadał. Miał on być środkiem do polepszenia sytuacji materialnej klasztoru.
3. Wyprzedaż majątku klasztoru gródeckiego oraz zatargi o należności fundacyjne
Całkiem niespodziewanie zażądał cyrkuł od klasztoru horynieckiego w r.1842, aby zapłacił koszt lustracji, dokonanej przez inżyniera obwodowego, w kościele zniesionego klasztoru gródeckiego. W dwa lata później doniósł cyrkuł, że kościół pofranciszkański w Gródku Jagiellońskim został sprzedany za sumę 897 złp 45 kr oraz zapytał, co ma z tymi pieniędzmi zrobić. Klasztor tę sumę uzupełnił do 900 złp i umieścił na uwolnionym z długów majątku Bortriatyńskich w Gródku Jagiellońskim. Majątek ów w r. 1869 sumę tę spłacił klasztorowi i za zgodą Namiestnictwa i Kurii Metropolitalnej zamieszczona została na listach zastawnych.
Przed r.1844 dokonano w Horyńcu dalszego częściowego remontu. Prowincjał zastał w tym roku kościół otoczony nowym dębowym parkanem, odmalowany zewnątrz i wewnątrz kościół i klasztor, wstawione w nich wszystkie nowe okna i ozłocony krzyż na szczycie. O remoncie tym podaje o. Bogaczyk, że dokonał go o. Kornel Motylewicz około r. 1835 – 38. Data jednak powyższa jest na pewno mylna, ponieważ o. Motylewicz objął Horyniec dopiero w r.1841 i przebywał tam do r.1845. Odmalowanie kościoła i klasztoru, o którym prowincjał wyraża się z uznaniem, polegało na pobieleniu zwykłym wapnem ścian i sklepień (nie wyłączając nawet malowideł freskowych). Przez takie „malowanie” wyrządzono klasztorowi i kościołowi wielką szkodę w znaczeniu artystycznym. Wiele bowiem malowideł al fresco (na ścianach w korytarzu klasztornym i wokół ołtarzy w kościele) przepadło bezpowrotnie, a tylko fresk na tęczy udało się odkryć w czasie gruntownego remontu kościoła w r. 1949, o czym jeszcze będzie mowa później.
Lata następne aż do końca stulecia, obfitowały w liczne spory i długotrwałe zatargi o należności fundacyjne i serwituty, tak w Horyńcu jak i w Gródku Jagiellońskim.
Pierwszy spór wybuchł o dobór drzewa budowlanego i opałowego z majątku w Dobrostanach dla folwarku klasztornego w Gródku Jag. Nowa właścicielka Dobrostan, Helena ks. Ponińska, zaprzeczyła folwarkowi serwitutu na drzewo budowlane, a za drzewo opałowe żądała opłat. Było to w r. 1844. Od r. 1855 dalsze prowadzenie sporu przejął w swe ręce Kalikst ks. Poniński z Horyńca. Spór złagodził dekret Namiestnictwa wydany w r. 1865. Folwarkowi klasztornemu w Gródku Jag. przyznano prawo do dawnej ilości 20 sągów drzewa opałowego rocznie z majątku w Dobrostanach i to bez żadnych opłat. Dawne serwituty na pobór drzewa budulcowego oraz chrustu na ogrodzenia zostały wykupione przez majątek w Dobrostanach za 100 złr, złożonych przez klasztor na obligacje.
W r. 1852 toczyła się w Horyńcu nieznana bliżej sprawa o miejsce na cmentarz. Cyrkuł zawiadomił klasztor, że inżynier obwodowy był w Horyńcu i wybrał pewne miejsce pod cmentarz. Majątek jednak na to miejsce się nie zgodził, motywując swój sprzeciw bliskim położeniem tego miejsca od gruntów chłopskich oraz, że wyznaczony został na gruncie podmokłym. Zawiadamiając o tym, cyrkuł polecił, aby obaj proboszczowie horynieccy, obrządku łacińskiego i greckiego, wraz z właścicielem majątku wspólnie wyznaczyli odpowiednie miejsce pod cmentarz. Jak to zostało załatwione – źródła nie podają. Faktem jest, że cmentarz w Horyńcu znajduje się w połowie drogi między kościołem a cerkwią greckokat. i położony jest na suchym pagórku. Czy miejsce obecnego cmentarza jest wynikiem owego porozumienia z r. 1852? – na podstawie posiadanych źródeł orzec nie można. Nigdzie natomiast w Horyńcu nie można spotkać miejsca, po ewentualnie istniejącym dawniej cmentarzu, ani w pobliżu kościoła, ani w pobliżu cerkwi. Jeśli obecny cmentarz byłby nowym, gdzie grzebano zmarłych dawniej w Horyńcu (od czasu przynajmniej wystawienia kościoła, a zwłaszcza od czasu utworzenia parafii obrządku łacińskiego – r. 1775; parafia bowiem greckokat. utworzona została dopiero później)? Możliwe jest zatem, że zmarłych grzebano w Horyńcu od najdawniejszych czasów w miejscu dzisiejszego cmentarza, ale mogło nie być dokładnego wytyczenia jego granic lub też pierwotny cmentarz mógł być za mały i trzeba było go poszerzyć – stąd mogła wyniknąć konieczność wyznaczenia jego granicy, lub dołączenia doń nowego kawałka gruntu. Dzisiejszy cmentarz leży na pagórku, przylega do drogi stroną południową, strona północna opada do brzegu przepływającej na zachód małej rzeczki – może zatem ów teren nadbrzeżny wyznaczył inżynier budowy? – wschodnią część pagórka zajmuje cmentarz łaciński, zachodnią greckokatolicki, za którym pozostaje jeszcze trzecia część pagórka nie zajętego pod cmentarz. Cały pagórek porastają stare drzewa. Oba cmentarze przylegają ściśle do siebie i nie posiadają wytyczonej między sobą granicy, mimo dwóch oddzielnych bram wejściowych. W r. 1854 czynił klasztor zabiegi około zebrania funduszów na gruntowną restaurację kościoła i klasztoru. Plan zbiórki pieniędzy, od wszystkich rodzin parafii i majątku, zatwierdzony został przez cyrkuł. Jednak zbieranie wyznaczonej daniny szło mocno opieszale, skoro w r. 1861 gwardian skarży się do cyrkułu na daremne wysiłki wydostania pieniędzy od księcia Ponińskiego i od parafian. Kościół natomiast i klasztor wymagają koniecznego remontu tak zewnątrz, jak i wewnątrz. Dach kościelny mocno przeciekał, a już osłabiony mur ściany frontowej zbyt obciążała murowana sygnaturka. Sygnaturkę radzi gwardian przenieść na dach kościelny, a ścianę frontową odnowić. Prosi wtedy o przysłanie inżyniera, aby oszacował koszta koniecznego remontu kościoła, klasztoru i innych budynków oraz o rozłożenie ciężaru remontu między majątek i ludność wiejską.
W tymże roku 1861, gwardian, o. Kowalik, kupił dla klasztoru 6 morgów gruntu położonego w Horyńcu. Jest to już drugi nabytek ziemi dla klasztoru horynieckiego.
Ponowną prośbę do cyrkułu o inżyniera wysyła gwardian w 1862 r. a kosztorys remontu sporządzono dopiero w r.1864, lecz do prac nie przystąpiono z powodu powstałego w tym czasie sporu z majątkiem, jak o tym donosi cyrkułowi gwardian w r. 1865. Donosi przy tym także, że rzeczka płynąca pod klasztorem podmywa ciągle brzegi i zagraża tym kościołowi. Prosi o radę i pomoc.
Spory z majątkiem toczyły się w tych latach o wszystkie prawa fundacyjne i serwituty. Na drogę sądową weszły one w roku 1867. Pierwszy serwitut sporny, o pasienie bydła klasztornego na pastwiskach i gruntach dworskich, wykupił Ludwik ks. Poniński na rozprawie w Namiestnictwie we Lwowie w lutym 1868 r. za sumę 400 złr. Drugi spór dotyczył drzewa. Należne drzewo za rok 1867 otrzymał klasztor dopiero na interwencję władz powiatowych. W lutym 1868 r. zawarto przed Namiestnictwem dwustronną ugodę o pobór drzewa. Klasztor ma otrzymać 25 sągów drzewa opałowego łupanego, 4 fury chrustu i 120 słupków na ogrodzenia rocznie. Wyciąć chrust i słupki oraz wywieźć drzewo z lasu ma klasztor własnym kosztem. Drzewo wyznacza i wydaje majątek. Umowę zaintabulowano jako obowiązującą od stycznia 1869 r.
Najdłużej trwał spór o wolny przemiał zboża w młynach dworskich. Powstał on latem 1868 r. W pierwszej rozprawie w r. 1870 dwór sprawę przegrał. Miał zboże klasztorne mleć, a za stawianie utrudnień groziła mu każdorazowo ciążąca kara pieniężna. W r. 1872 starostwo wyznaczyło podobną karę na młynarza. W r. 1876 dwór zgłosił w sądzie wniosek o wykup tego serwitutu, ale oszacował go za nisko. Gwardian początkowo skarżył, ale gdy sprawa się przeciągała, przeoczył wniesienie odwołania po wydanym wyroku i dwór według tak uprawomocnionego wyroku dokonał wykupu w r. 1891.
Czwarty już z kolei spór dotyczył procentów od sum fundacyjnych obojga Stadnickich oraz należnej z dworu horynieckiego ordynarii w zbożu. Procenty powyższe ściągał klasztor od r. 1873 tylko dzięki interwencji starostwa. Ordynarię starał się wykupić książę Poniński przed komisją likwidacyjną już w roku 1875. Jednak Namiestnictwo tego wyroku nie zatwierdziło (w r.1878), ze względu na niskie oszacowanie. Książę otrzymał nowy wyrok komisji likwidacyjnej w r. 1879, który dzięki także niedopatrzeniu klasztoru, uprawomocnił się i został zahipotekowany w r. 1880. Klasztor próbował jeszcze rekursu do Sądu Najwyższego we Lwowie. Jednak i tam wyrok poprzedni potwierdzono w r. 1889. Za sumę wykupu ordynarii kupiono list zastawny i złożono resztę na książeczkę oszczędnościową.
Powyższe uciążliwe i przewlekłe spory pogarszały wydatnie sytuację materialną i tak już mocno zubożałego klasztoru. Przygotowana z takim trudem restauracja kościoła i klasztoru musiała się odwlec na długie lata, powiększając wydatnie szkody w dachach i budynkach gospodarczych. Dwór horyniecki, prowadząc spory z klasztorem o należności fundacyjne, źle oddziaływał przez to na ludność miejscową, pobudzając ją do niechęci płacenia wyznaczonych składek na restaurację kościoła.
Mimo jednak takich trudności, klasztor nie zrezygnował z zamiaru przeprowadzenia restauracji. Nie mając jednak funduszów na przeprowadzenie wielkich robót, podejmował kolejno restaurację poszczególnych sprzętów. Opowiadał o. Bogaczyk, że około r. 1869 o. Piotr Kowalik, przełożony klasztoru, rozpoczął budowę nowych ołtarzy. Datę powyższą trzeba sprostować. O. Kowalik był przełożonym w Horyńcu, ale w latach 1852 – 68, więc jeśli on prowadził budowę ołtarzy, musiało to być dokonane nieco wcześniej. Pierwotne ołtarze malowane były na ścianach. Po zamalowaniu jednak malowideł za o. Motylewicza, wnętrze kościoła świeciło pustką i domagało się budowy ołtarzy. Dlatego pracę o. Kowalika trzeba podnieść z uznaniem. Rozpoczął budowę nowych drewnianych ołtarzy i to w tym czasie, gdy nie można było liczyć na większą pomoc, zwłaszcza ze strony fundatora. Kolejno następnie gwardian, o. Wacław Fudala prowadził dalej rozpoczętą pracę. Wszystkie 5 ołtarzy wykonał z drzewa Karol Sokulski z Łańcuta. Ołtarz wielki i 2 boczne (przy tęczy) były bogatsze, 2 pozostałe uboższe. Wszystkie ołtarze malowane były na kolor niebieski i posiadały złocenia. Figury i obrazy z dawnych ołtarzy pozostawiono i przystosowano do nowych. W wielkim ołtarzu figurę M. Boskiej Niepokalanej umieszczono wyżej, we wnęce okrągłego okna, w samym środku obudowania ołtarza. Mogła ona być zasłaniana obrazem M. B. Różańcowej. Figurki aniołków rozmieszczono poniżej na ścianie ołtarzowej. Cztery duże figurki świętych niewiast umieszczono między kolumnadą ołtarza. Ołtarz wielki rozciągał się na całą ścianę kościoła. W bocznych ołtarzach umieszczono dawne obrazy. Wprawdzie o. Bogaczyk w swoim opisie nie mówi o przystosowaniu dawniejszych figur i obrazów do nowych ołtarzy, jednak wymieniane są one w późniejszych opisach wnętrza kościoła i są jeszcze dzisiaj – z ich zaś wyglądu i stanu można wnosić, że powstały dawniej niż budowane wtedy ołtarze, czyli pochodziły z pierwotnych ołtarzy. Podobnie o. Bogaczyk wspomina już o 5 ołtarzach w kościele, gdy pierwotnie było ich jedynie 3 i istniało boczne wejście. Gdy boczne wyjście zamurowano (nie wiadomo kiedy), to na jego miejscu i symetrycznie naprzeciw urządzono jeszcze dwa ołtarze, o wiele prostsze od trzech dawniej już istniejących. Kto tego dokonał i kiedy – także nie wiadomo, ale wszyscy następcy zachowali je i odnawiali, mimo że nie zgadzały się i ze stylem innych ołtarzy, i z rozmieszczeniem samego kościoła. Dopiero w ostatnich pracach gruntownej restauracji, przeprowadzonej w latach ostatnich, zostały usunięte (ale fakt ów wykracza już poza ramy czasowe niniejszej pracy). W czasie zaś prac przy budowie ołtarzy za o. Fudali ustawiono na chórze nowy organ, na środku kościoła zawieszono duży szklany pająk i odnowiono ambonę.
o. Fudala przeprowadził też sprzedaż folwarku klasztornego w Gródku Jag. Motywował także konieczność takiego kroku wielkimi stratami, jakie ponosi klasztor horyniecki przez administrowanie folwarkiem na odległość. Po spłaceniu bowiem podatków i danin, nic prawie z czynszu nie zostawało. Za uzyskane pieniądze proponował raczej kupno nadarzającego się kupna 24 morgów gruntu w Horyńcu. Tego gruntu klasztor jednak nie kupił, ale o. Fudala kupił wkrótce w Horyńcu dwa małe kawałki pola od Franciszki Furgały. Sam przebieg sprzedaży folwarku jest dość niejasny. Kuria Metropolitalna nie zgodziła się na projekt sprzedaży o. Fudali, obawiając się nie zatwierdzenia go przez Namiestnictwo. Poleciła wtedy znaleźć kupca na cenę 6 000 złr i ponownie się do niej zwrócić. Z r. 1870 istnieje notatka prowincjała, o. Macha, o utrzymaniu zadatku za sprzedany folwark w spółce trzech gospodarzy z Gródka Jag. Reszta należności miała być umieszczona w terminie dwóch miesięcy, inaczej klasztor mógłby sprzedać folwark komu innemu. W r.1879 Kuria Metropolitalna doniosła prowincjałowi, że o. Fudala folwark sprzedał już i to bez pozwolenia ani zawiadomienia tak Kurii jak i Namiestnictwa. Kuria otrzymała właśnie trzy książeczki oszczędnościowe klasztoru horynieckiego po 2 000 złr każda i wnosi z daty ich wystawienia, że sprzedaży folwarku dokonano przed dwoma laty. Zażądała wtedy Kuria przysłania jej kontraktu sprzedaży i wytłumaczenia się. Zapytany o to gwardian horyniecki miał Kurii odpowiedzieć, że klasztor na sprzedaży folwarku zrobił okrutnie dobry interes. Po tym wywiązała się dłuższa korespondencja prowincjała z o. Fudalą, który już wtedy w r. 1880 znajdował się w Sanoku. Prowincjał czynił wyrzuty o. Fudali za samowolne dokonanie sprzedaży folwarku i żądał przysłania sobie kontraktu, którego sam w Horyńcu nie znalazł. Z Horyńca zaś zażądał prowincjał kontraktów nabytych przez o. Fudalę gruntów. Po zbadaniu wszystkiego zawiadomił prowincjał Kurię, że klasztor horyniecki otrzymał za sprzedany folwark 6 700 złr, z których 6 000 złr złożono na książeczki oszczędnościowe, a za 700 złr kupiono grunt w Horyńcu. Klasztor złożył przy tym, na żądanie Kurii, deklarację co do dalszych zobowiązań mszalnych obciążających klasztor, a przywiązanych obecnie do sumy otrzymanej za folwark. Istnieje jeszcze notatka o. Fudali, w której proponuje on umieścić 5 000 złr na listach zastawnych, zaś 1 700 złr umieścić tymczasowo w Kasie Oszczędności, aż do czasu kupna gruntów w Horyńcu. Notatka jest bez daty, ale dotyczy zapewne ostatniej transakcji o folwark(/jak wskazuje suma 6 700 złr) i napisana musiała być niedługo przed ulokowaniem 6 000 złr na książeczkach oszczędnościowych. Natomiast o. Karwacki, chyba dlatego że była bez daty, umieścił ją zaraz po kopii pierwszego listu o. Fudali do Kurii w sprawie sprzedaży folwarku z r. 1868, a tym samym powiększył tajemniczość tej sprzedaży. Sprawa sprzedanego folwarku była jeszcze kilkakrotnie poruszana przez Kurię. Oto w r.1884 prowincjał znowu tłumaczy powody sprzedaży. Podaje, że folwark kupiony przez 7 gospodarzy z Gródka Jag. wraz z serwitutem pobierania 20 sągów drzewa rocznie. Ciężar zaś mszalny został zaintabulowany na nieruchomości w Horyńcu a sumę 6 000 złr podjęto z książeczek oszczędnościowych i umieszczono w listach zastawnych. Klasztor złożył ponowną deklarację, co do ciężarów z funduszu mszalnego Jagiełły.
Za czasów o. Fudali dokonano w kościele i w klasztorze horynieckim pewnych remontów, o których zachowały się drobne wprawdzie, ale za to cenne zapiski samego o. Fudali, pozwalające lepiej zrozumieć i uwypuklić późniejszy opis o. Bogaczyka. Np. o. Bogaczyk opowiada, że w r.1872 o. Placyd Krupiński, wikary horyniecki, zajął się postawieniem nowej sygnaturki na środku dachu kościoła. Fundusze pochodziły ze składek. Murowana sygnaturka okazała się niepraktyczna (chyba raczej była w złym stanie, jako to już dawniej wytknął arcybiskup w czasie swej wizytacji – od tego czasu zapewne nie była jeszcze naprawiana, a przez to mogła spowodować wypadek). Dzwon przeniesiono do nowej sygnaturki. Tyle o. Bogaczyk. Zaś zapiski o. Fudali mówią o wydatkach w r. 1872: na belki i deski, które przecierano na Podemszczyźnie oraz na robotników. Kopułę z miedzianej blachy wykonano w Cieszanowie. Roboty wykonano w lipcu. Zakupów (np. żelaza na gwoździe) dokonywano w Niemirowie i Cieszanowie. W tym też roku murarz z Rawy Ruskiej reperował odrzwia w kruchcie kościelnej, wmurował drzwiczki przy wnękach na korytarzu klasztornym i załatał podłogę z cegieł przed dawną kuchnią. Opowiada następnie o. Bogaczyk o remoncie pokoju nad zakrystią i urządzeniu tam przez o. Krupińskiego biblioteki Mikołaja Stadnickiego, fundatora, który po konfederacji barskiej stale tam zamieszkał. Wystawiono tam teraz: podłogę, sufit, drzwi, okna i urządzono półki na książki. Nadmienić tu trzeba, że o mieszkaniu Mikołaja Stadnickiego w tym pokoju w klasztorze podaje jedynie sam o. Bogaczyk. Opis jego o dokonanym tam remoncie budzi poważne wątpliwości, czy mogło tam być kiedyś stałe mieszkanie. Mówiąc poprzednio o tym, że Stadnicki miał tam zamieszkać, podał o. Bogaczyk o remoncie dokonanym w tym samym pokoju. Gdyby zaś urządzone zostało tam stałe mieszkanie, wspomniałby o tym inwentarz kościoła. Inwentarze jednak, jak o tym była już mowa wyżej, wymieniają tylko schody murowane w murze z zakrystii na jej sklepienie, skąd też można było dostać się na strych kościoła. Stadnicki na pewno długo w klasztorze się nie ukrywał, więc przeprowadzony remont przed jego tam przybyciem, nie wymagałby przecież takich gruntownych przeróbek pod biblioteką klasztorną – zwłaszcza co do sufitu i podłogi. Daty tego remontu o. Bogaczyk nie podaje. Natomiast zapiski o. Fudali mówią, że na remont biblioteki przecierano drzewo w Bruśnie zimą, od 6 grudnia (chyba 1872 r.) do 10 stycznia 1873). Widać z tego, że za o. Fudali remont pokoju nad zakrystią rzeczywiście był i to gruntownie pomyślany, natomiast ten, o którym wspomina o. Bogaczyk, jako przygotowującym ów pokój dla zamieszkania Stadnickiego albo był remontem bardzo prowizorycznym i lichym, albo też wcale go nie było. Notuje także o. Fudala wydatki związane z pogrzebem o. Augustyna Wyki, który zmarł w Horyńcu 10 marca 1871 r. Wymienia też ofiary na Msze św. złożone przez klasztor księżom grekokatol. z Podemszczyzny (wikaremu), z Radruża (ks. Janowi) i z Dziewięcierza, jakie mieli odprawić za spokój duszy o. Wyki.
o. Fudala nabył dla klasztoru, oprócz ziemi ornej także dwa kawałki łąki. Pierwszy z nich najpierw wydzierżawił na lat 8, z prawem wykupu, było to w r. 1872. Po dwóch latach podpisano kontrakt kupna tej łąki. Jednak z poprzednim właścicielem tej łąki musiał klasztor aż 2 razy spierać się przed sądem w Cieszanowie. Gospodarz ów, Niedzielski, rościł sobie początkowo prawo do przejazdów wozem przez sprzedaną klasztorowi łąkę, a następnie do chodzenia pieszo przez nią. Oba te procesy Niedzielski przegrał. Drugą łąkę kupił o. Fudala w r. 1876 od Petrowskiego na tzw. Doroszczyźnie. Kontrakt spisano w Horyńcu.
W pracy nad odnowieniem i upiększeniem kościoła wydajnie pomagał gwardianowi o. Krupiński, pracowity i długoletni wikary w Horyńcu. W kościele był dotąd, jak powiada o. Bogaczyk, tylko 1 feretron i to mocno już stary i ubogi, a malowany przez jakiegoś brata zakonnego. O. Krupiński zajął się zbiórką ofiar. Za zebrane zaś wtedy pieniądze sprawiono: 2 nowe feretrony, 24 lichtarze drewniane, 4 lichtarze bakwanowe, 6 sztandarów, 4 chorągwie krzyżowe oraz kanony do ołtarzy w drewnianych złoconych ramkach. Sprzęty te, przy nowych ołtarzach wywoływały miły nastrój w kościele i napełniały serca parafian otuchą, że przy dalszej troskliwości klasztoru całe wnętrze kościoła zostanie odnowione i odmalowane. Dlaczego zaś tych prac dotychczas klasztor nie podejmował, na pewno w Horyńcu wszyscy dobrze wiedzieli. Spory przecież, jakie Kalikst ks. Poniński prowadził z klasztorem o serwituty i inne należności w swoim imieniu, jako dziedzic dóbr horynieckich i w imieniu dóbr w Dobrostanach pod Gródkiem Jag. nikomu tajne nie były. Pisma Prokuratorii we Lwowie i Starostwa w Cieszanowie z lat 1872 – 1887 wykazują, że władze te nie raz przynaglały ks. Ponińskiego do płacenia zaległych procentów od sum fundacyjnych obu Stadnickich, a nawet same je kilkakrotnie ściągały i przekazywały klasztorowi. Nic zatem dziwnego, że wszelkie starania klasztoru o podjęcie koniecznej restauracji kościoła rozbijały się o nieprzychylność ks. Ponińskiego.
Dopiero na krótko przed opuszczeniem Horyńca przez o. Fudalę, w marcu 1878 r., zawiadomiło Starostwo klasztor, że księżna Ponińska, przy odbywanej licytacji, zdeklarowała przeprowadzić własnym kosztem uchwaloną poprzednio (w r.1854) restaurację kościoła i klasztoru horynieckiego łącznie z parkanem do końca września 1878 r. Wykonanie tego przyrzeczenia nie szło jednak tak daleko i sprawnie. W lipcu Starostwo doniosło klasztorowi o skardze księżnej na gwardiana o to, że nie daje zrywać starych dachów z kościoła. Gwardian tłumaczył się tym, że księżna wprawdzie nakazała zrywać stare dachy, ale nowych nie pobija, więc kościół pozbawiony dachu coraz bardziej zamaka. Widać z tego, że przewlekała się widocznie sprawa dostawy koniecznego materiału i zaczęta robota stała. Gwardian wtedy, nie chcąc dopuścić do większego zniszczenia, wstrzymał dalsze zrywanie starego dachu. Chciał przez to, aby bezpośrednio po zrywaniu starych gontów, zaraz daną przestrzeń dachu pobijano nowymi gontami. Nie doczekał się o. Fudala końca robót przy dachu, dopiero za jego następcy, o. Jacentego Felisiaka ukończono cały dach na kościele i klasztorze.
Odjeżdżający o. Fudala pozostawił trwałe dowody swej pracy dla klasztoru horynieckiego. Podniósł bowiem wydatnie stan gospodarstwa, powiększył ilość inwentarza żywego i martwego, zostawił nową stodołę (chociaż niedokończoną), zostawił dobrze prowadzony ogród i założony sad owocowy.
W r. 1855 powiadomił gwardian prowincjała, że powiększona została parafia horyniecka o 2 wioski: Podemszczyznę i Krzywe. Wioski te leżały dotychczas na terenie parafii w Cieszanowie, mimo że do Horyńca miały bliżej niż do Cieszanowa. To była zapewne przyczyna odłączenia ich od rozległej parafii cieszanowskiej a przyłączenia do Horyńca. Ciekawym jest jednak, że „Kronika klasztoru” pisze o tym fakcie dopiero pod r. 1907, jakoby wtedy te wioski miały zostać przyłączone. Dodaje przy tym, że ze strony parafii cieszanowskiej czynione były nawet trudności, aby owe wioski nie zostały przyłączone do Horyńca. Można zatem przypuścić, że Kuria Metropolitalna mogła zarządzić przyłączenie Podemszczyzny i Krzywego do Horyńca już w r.1885, ale miejscowe czynniki raczej sposób samej ludności tych czy sąsiednich wiosek, wzniecały nieporozumienia aż do r. 1907 zwłaszcza, że jak podaje tamże „Kronika”, klasztor nie czynił specjalnych starań o te wioski.
W r. 1886 zaszedł wypadek tragicznej śmierci gwardiana. Oto jak udało się ustalić jego przebieg, na podstawie kilku zapisków w księgach zmarłych. Dnia 28 października 1886 roku gwardian horyniecki, o. Hadrian Kubiak, wracał wieczorem do domu z Dziewięcierza. W pobliżu przysiółka horynieckiego Hałanie konie spłoszyły się, co spowodowało, że gwardian wypadł z wozu i poniósł śmierć na miejscu. Liczył wtedy 50 lat. Pogrzeb odbył się w Horyńcu. Prowadził zwłoki na cmentarz ks. Jan Adamowicz, a towarzyszyło mu 12 okolicznych księży /łacińskiego i greckokat. obrządku/. Mocno jednak wydaje się to, że o. Bogaczyk, który zaledwie w kilka lat po tym wypadku przybył do Horyńca i opisał wiele z dziejów kościoła i klasztoru na podstawie opowiadań miejscowych ludzi, zupełnie go pominął.
W r. 1888 przysłał prowincjał klasztorowi horynieckiemu zawiadomienie, iż na podstawie informacji udzielonych przez arcybiskupa lwowskiego, klasztor jest obowiązany do odprawiania mszy za parafian tak samo, jak wszystkie parafie świeckie.
O. Placyd Krupiński prowadził w Horyńcu nadal swą pożyteczną działalność. Podaje o nim o. Bogaczyk, że około r.1890 sprawił do kościoła w podobny sposób jak poprzednio: 2 wielkie ławy drewniane, aby stały po obu stronach wielkiego ołtarza, dwie figury drewniane metrowej wysokości- Serca Pana Jezusa i Serca M. Najświętszej, które ustawiono na ołtarzach św. Franciszka i św. Antoniego oraz duży wizerunek Pana Jezusa na krzyżu, pięknie rzeźbione w drzewie, który zawieszono na filarze tęczy naprzeciw ambony.
4. Restauracja kościoła i klasztoru z lat 1893 - 1902 i z lat 1949 - 1950
W r.1893 objął klasztor horyniecki o. Feliks Bogaczyk, który wielce przysłużył się tej placówce przez rozliczne prace, dla nauki zaś pozostawił opis kościoła i klasztoru (w ,,Acta Conventus”) i stąd wielokrotnie w niniejszej pracy jest on przytaczany.
Jemu klasztor horyniecki zawdzięcza przeprowadzenie z dawna już oczekiwanej i upragnionej restauracji kościoła. Zbiórkę funduszów na ten cel, od majątku i poszczególnych rodzin w parafii, zatwierdziło Starostwo. Kasę klasztoru zasilił także wydatnie prowincjał. Z pośród wszystkich prac podjęto najpierw malowanie kościoła. Klasztor utrzymywał przez cały czas malarza, Jana Tabińskiego z Rzeszowa wraz z jego pomocnikami, tj. od 15 maja do 15 sierpnia 1893 r. Już w czasie prac wstępnych usunięto lożę fundatora, okno wejściowe do niej zamurowano od strony kościoła, a na powstałej w ten sposób płaszczyźnie ściany powstał obraz św. Franciszka Serafickiego wręczającego Regułę III Zakonu pierwszym tercjarzom. Usunięcie loży fundatora tłumaczy o. Bogaczyk tym, że miała jakoby szpecić kościół i nie dozwalała na dogodne ustawienie rusztowania, a usunięcie jej doradził malarz.
Malarze posłużyli się technika olejową. Barwy dobrze dobrali. Sklepienie otrzymało barwę błękitną, ściany jasnozieloną, ujęte w cieniowane pasy. Na sklepieniu nawy umieszczono dwa obrazy. Jeden na środku przedstawiał Wniebowzięcie NMP, drugi bliżej chóru – św. Franciszka Serafickiego w chwale niebieskiej. Oba obrazy ujmowały wieńce z obłoków. Oprócz tego zdobiło sklepienie nawy 6 medalionów z główkami aniołków, oprawnych w malowaną gipsaturę. W środku sklepienia prezbiterium znajdował się otwór wentylatora. Zasłonięto go rzeźbioną w drzewie postacią białej gołębicy (symbol Ducha św.), wokół otaczały ją malowane aniołki, a całość obejmowała ozdobna rama malowanej gipsatury imitującej otwarte okno z widokiem na Niebo. We wnękach przyokiennych sklepienia umieszczono 4 symbole liturgiczne. Ozdobne, malowane gipsatury pokryły wszelkie kapitele pilastrów, tak w prezbiterium jak i w nawie, zaś płaszczyzny pilastrów wypełniły tafle malowanego czerwonego marmuru. Takież czerwone marmury znalazły się w wszystkich framugach okiennych. Łuk tęczy od strony nawy zajęły trzy postaci ludzkich cnót Boskich, zaś od spodu – pokryły malowane rozety kasetonowe. Na ścianach malowideł nie było. Zdobiły je jedynie zacheuszki, umieszczone na marmurowych pilastrach, przedstawiające herb Zakonu Franciszkańskiego. Dolna lamperia ścian malowana była olejnie. Zakrystię pomalowano w tych samych barwach co i kościół, a na sklepieniu umieszczono postacie czterech Ewangelistów. Ci sami malarze odnowili wszystkie ołtarze – przemalowano je na kolor brązowy i ozdobiono złoceniami. W podobny sposób odmalowano: ambonę (opatrzono dawniejszymi płaskorzeźbami Ewangelistów), ławki, konfesjonały, komody w zakrystii i drzwi wejściowe.
Natomiast w jesieni tego roku (1893) dokonano dla kościoła drugiego doniosłego dzieła. Oto w miejsce dawnej, starej i zniszczonej podłogi drewnianej, położono posadzkę z płytek cementowych. Płytki w trzech kolorach sprowadzono ze Lwowa, a ułożeniem ich zajął się Jan Zuliani ze Lwowa (zdaje się Włoch) przy pomocy dwóch Włochów z okolic Wenecji. Posadzka pokryła tylko nawę kościelną. Przy tej okazji usunięto zupełnie drzwi prowadzące do podziemia. Schody murowane pod drzwiami zasypano gruzem, wyrównano do poziomu posadzki i pokryto płytkami. Na środkowej płytce, nad dawnym wejściem, wyryto niewielki krzyżyk.
Całość tych prac restauracyjnych opisał sam gwardian, o. Bogaczyk. Nie podał jednak wcale powodów usunięcia wejścia do podziemia – a przecież podziemia innego wejścia nie miały. Opisał za to samo wnętrze podziemi i uwidocznił rozmieszczenie izb na własnoręcznie wykonanym szkicu w Acta Conventus. Opisuje, że w głównej izbie, grobowcu, znajdowało się pięć trumien. Były zupełnie dobrze zachowane, ale nie posiadały na sobie żadnych napisów ani tabliczek. Miały w sobie zawierać zwłoki Mikołaja Stadnickiego, Katarzyny Telephusowej, Salomei z Łuszczewskich Stadnickiej, żony Mikołaja, a w pozostałych dwóch leżeć mieli krewni czy sukcesorowi fundatora. Po czym to o. Bogaczyk poznał lub skąd się o tym dowiedział, zupełnie nie podaje. Nic nie wie także o fakcie umieszczenia w podziemiach kościoła horynieckiego w r. 1817 trumny ze zwłokami Ernesta ks. Ponińskiego.
Zajął się dalej o. Bogaczyk odremontowaniem klasztoru. Przerobiono wtedy dawną staropolską kuchnię na pokój mieszkalny i urządzono tam refektarz. Drugim osiągnięciem było dodanie dodatkowej cienkiej ścianki na korytarzu od zakrystii z drzwiami oraz w pierwszym pokoiku przy zakrystii urządzono kancelarią parafialną, na oddzielonej części korytarza była poczekalnia, a nowo dodane drzwi na korytarzu umożliwiły zaprowadzenie w klasztorze klauzury zakonnej. Korytarz przed dawną kuchnią otrzymał teraz podłogę drewnianą. Wmurowano 13 futryn okiennych, przysłanych w podarunku przez klasztor lwowski, wstawiono 19 okien. Odmalowano olejne okna, drzwi i sprzęty, a ściany obielono.
Prowincjał o. Leon Noras, oprócz udzielanych klasztorowi pieniędzy, własną pracą przyczynił się do restauracji mienia klasztornego. W r. 1894 wyrysował plan i dopilnował na miejscu budowy nowej stodoły. Pomieściła ona wozownię, plewnik i skład na ziarno. Dzięki temu uwolniony został ostatni pokój klasztorny, za dawną kuchnią – używany dotąd jako spichlerz, który po odnowieniu stał się pokojem gościnnym.
Korespondencja gwardiana z prowincjałem z r. 1894 wspomina o budowie nowej kuchni klasztornej w jednej z izb budynku zamieszkałego przez służbę. O tym budynku dotychczasowo wzmianki mówiły, że jest on stary i drewniany a pochodzić miał jeszcze z czasów pierwotnej kaplicy w Horyńcu. Tymczasem w latach późniejszych w 1919 – 1920, w czasie wizytacji, o. Karwacki opisał wszystkie budynki klasztorne i wymieniając budynek służby, w którym była kuchnia klasztorna, powiada, że jest to budynek murowany. Kiedy został on wystawiony, o. Karwacki nie ustalił. Można by tedy przypuścić, że to o. Bogaczyk wystawił go przy tylu gruntownych remontach około r. 1894.
Cały kościół i klasztor otoczono wąskim chodnikiem, ułożonym z płaskich kamieni przy samych murach, dla ułatwienia odpływu wód ściekowych z dachów i uniemożliwienie zamakania ścian. Było to w r. 1895 – wtedy też przedzielono piwnicę klasztorną, dobudowując do jednej jej części nowe drzwi od zewnątrz.
Klasztor dotychczas nie posiadał własnej studni. Wodę musiano nosić z dość daleka, od sąsiadów lub ze źródełka przy rzece. Studnię kamienną wybudowano na podwórku klasztornym w październiku 1896 r. – w dowód uznania władz zakonnych za prace restauracyjne kasa prowincji pomogła klasztorowi na kupno nowego organu i na opłacenie kosztów budowy stodoły.
Płynąca pod klasztorem ze wschodu i południa rzeczka, posiadała wartki prąd wody i płynąc przez grunt piaszczysty, stale podmywała pagórek, na którym stoi kościół i klasztor. Na przestrzeni swego istnienia niejednokrotnie klasztor zwracał się do władz państwowych o radę i pomoc. I tak, pierwszą wzmiankę znajdujemy z r.1814. Wówczas to urząd cyrkularny zawiadamia klasztor o mającym przybyć na miejsce inżynierze celem udzielenia wskazówek do odprowadzenia wody rzeczki. W r.1857 prowincjał opisuje Namiestnictwu groźne niebezpieczeństwo ze strony rzeczki – rzeczka, wskutek wylewów, wydarła wielki dół na 6 sążni wszerz i wzdłuż w miejscu najbliższym prezbiterium kościoła; prosi tedy inż. o radę. Jeszcze później, bo w r.1865, przy omawianiu potrzeby szybkiej restauracji kościoła, wspomina gwardian o rzeczce, rwącej po dawnemu brzegi i stale zbliżającej się do murów kościoła. Z powyższego zestawienia widać, że przez tak długi czas, pomimo nawet kilkakrotnego przypominania, władze nic nie uczyniły, dla zapobieżenia stałemu podmywaniu kościoła i stąd niebezpieczeństwo usunięcia się murów kościelnych. Taki też stan zastał o. Bogaczyk. Wspomina on bowiem o nowym wylewie rzeczki po gwałtownej burzy połączonej z oberwaniem chmury, jaka przeszła nad Horyńcem w uroczystość Bożego Ciała w 1891 r. Rzeka wtedy groźnie spiętrzona przewalała się na całej przestrzeni poniżej pagórka kościelnego. Po opadnięciu wody, ogród klasztorny, leżący na niskim brzegu rzeczki, zupełnie stracił swą wartość uprawną. W latach 1894 -1895, i także w 1898 zasadzono całe pobrzeże rzeczki sosną, świerkiem i modrzewiem z czego jednak dużo się nie przyjęło. Pod samym zaś klasztorem, w górnym ogrodzie zasadzono drzewka owocowe i ustawiono kilka uli z pszczołami – stąd nazwany później pasieką.
Zaznaczyć trzeba, że rzeczka owa już pod klasztorem nie przepływa, lecz płynie innym korytem z dala od terenu klasztornego. Dokonano wtedy wreszcie przekopania i puszczono rzeczkę innym korytarzem. Kiedy? Najprawdopodobniej po owym ostatnim wylewie z r. 1891, ale także chyba i po działalności o. Bogaczyka w Horyńcu – nic bowiem o tym nie zanotował, dziwne jednak jest to, że zupełnie o tym przesunięciu koryta rzeczki nic źródła klasztorne nie podają, mimo że rzeczka przepływała pod samym klasztorem i zagrażała poważnie kościołowi i samemu klasztorowi. Nawet o. Karwacki, który wizytował Horyniec po pierwszej wojnie światowej, a nawet w Horyńcu przez dłuższy czas przepisywał źródła horynieckiego klasztoru, zupełnie tę sprawę przeoczył.
Dla dokończenia przeprowadzanej restauracji pragnął o. Bogaczyk sprawić jeszcze nowy dach na kościele i klasztorze. Ułożył wtedy plan zbiórki pieniędzy od majątku i wiernych i wystarał się o jego zatwierdzenie u władz już w r. 1895. Jednak tych pieniędzy zebrać nie zdążył. Wynikły bowiem spory o wysokość rozłożonych składek – bowiem o. Bogaczyk pragnął dać dach trwały z blachy, a nie jak dawniej z gontów. Chociaż wtedy nastąpiła zmiana przełożonego w Horyńcu, to jednak zamiar poprzednika został wykonany.
Nowy gwardian, o. Kalikst Figura, znalazł się od razu w ciężkiej sytuacji. Dach kościoła i klasztoru przedstawiał obraz wielkiego zniszczenia – a nadal trwały spory utrudniające przeprowadzenie potrzebnej zbiórki konkurencyjnej. Natomiast w samym klasztorze, nie tylko nie miał pomocy czy wyręki, ale miał dwóch ciężko chorych. Jednym był o. Placyd Krupiński, długoletni tutejszy wikary i staruszek, a do tego od kilku lat złożony całkowitym paraliżem. Drugim był br. Franciszek Ziemiański, subdiakon, przysłany ze Lwowa – w ostatnim stadium gruźlicy. Obaj ci chorzy prawie jednocześnie zmarli, we wrześniu 1899 r.
Kupione jeszcze przez o. Bogaczyka 150 kop gontów wystarczyło zaledwie do załatania najgroźniejszych dziur w dachach. Wezwani rzeczoznawcy orzekli w r. 1899, że najkorzystniej będzie pokryć klasztor blachą ocynkowaną. Na tym też stanęło. Blachę sprowadzono z Cieszyna przez Lwów do Horyńca. Umowę na prace blacharskie podpisał w klasztorze horynieckim 28 września 1899 r. Jan Kamiński z Przemyśla – w tym samym dniu umierał w klasztorze o. Krupiński, jakby specjalnie czekając na tę chwilę trwałego zabezpieczania klasztoru, tak przez siebie umiłowanego.
Prace blacharskie rozpoczęto jeszcze w r. 1899 i prowadzono etapami aż do 1901 r. Późniejsze zapiski o. Figury wskazują na przyczyny tak długiej pracy. Oto dopiero w r. 1901 udało się ściągnąć resztę wyznaczonych składek na restaurację dachów i to przy pomocy władz. Podaje też, że blacharz, który krycie kończył, był z Rawy Ruskiej. Czyli prace w r.1899 prowadził jeden (z Przemyśla), a po jakiejś przerwie kończył już drugi w r. 1901. Podaje także sposób pracy. Oto każdego dnia tyle pokryto blachą, ile starego dachu usunięto i przygotowano pod blachę.
W r. 1902 sprawiono wszystkie okna kościelne. Plan ich opracował inżynier kolejowy z Jarosławia. Okna w nawie kościelnej wykonał Jan Argasiński, stolarz z Lubaczowa, w kwietniu i maju 1902 r., a okna do prezbiterium, według tego samego wzoru – Edward Jugendfeind, stolarz z Wólki Horynieckiej, w czerwcu i lipcu tegoż roku.
Przybyło też kilka nowych sprzętów kościelnych. Nowy kielich z pateną i kompletem ampułek przysłał z Paryża kanonik Tański, który kilkakrotnie pisał do prowincjała z prośbą o przyjęcie do Zakonu. Florentyna Szymańska ofiarowała 6 dużych mosiężnych świeczników na wielki ołtarz. O. Kasjan Serwin postarał się o 1 nowy biały ornat. O. Euzebiusz Pelc pozostawił po sobie liczne mniejsze prace dla kościoła, jak odnowioną monstrancję, nowy dywan, kapę fioletową i pulpit pod mszał, a dla klasztoru – nowe piece w pokojach, zastawę stołową, bieliznę gościnną, odnowiony wóz do wyjazdów z odzieżą podróżną. Po ponownym przybyciu do Horyńca o. Figura odnowił kościół i klasztor od zewnątrz i z pieniędzy składkowych sprawił kilka chorągwi.
W tym też czasie klasztor stracił kawałek łąki (na Truszach) zajętej na drogę przez władze powiatowe i przez nie spłaconą mimo sprzeciwu klasztoru. Nastąpiło to w r.1909 przy pewnym współudziale księcia Ponińskiego. Wzdłuż łąki biegnącą drogę rozmyła sąsiadująca rzeczka. Rada gminna uchwaliła, aby wykupić pas łąk sąsiadujących i na nim utworzyć drogę. Gwardian o sprawie wykupu dowiedział się dopiero po rozpoczęciu robót ziemnych na łące. Odwołał się do prowincjała po zezwolenie na sprzedaż tego kawałka łąki. Władze jednak powiatowe nie chciały czekać na decyzję prowincjała. Skarga klasztoru wpłynęła do Namiestnictwa i do Prokuratorii we Lwowie. Prokuratoria nakazała Radzie Powiatowej łąkę klasztorowi zwrócić. Tymczasem Rada Powiatowa za pośrednictwem księcia Ponińskiego wysłała prowincjałowi pismo wyjaśniające, a klasztorowi wyznaczona stawkę pieniędzy w gotówce. O dalszych krokach źródła milczą.
W czasie I wojny światowej klasztor poniósł tylko niewielkie straty materialne. Linia walk raz tylko przechodziła przez Horyniec, tj. w r. 1915. Ostrzeliwanie podziurawiło dachy, wojska zabierały inwentarz, pasze dla bydła i opał, tratowano łąki i pola. O. Dawid Semen zatroszczył się o reperację dachu, blacharz z Rawy Ruskiej już w listopadzie 1918 r. połatał dziury od kul i odłamków pocisków, a na wiosnę 1919 ponaprawiał rynny. Naprawiano także dach nad budynkiem kuchni i stajni, ściany uszkodzone w tymże budynku, podłogę w stajni i podwaliny w wozowni. Odrestaurowano także szaty kościelne (5 ornatów) i sprawiono: 1 puszkę na komunikanty, welon do błogosławieństwa, 4 chorągwie pogrzebowe i w r. 1921 nowy ornat ze złotej lamy.
W r.1920 wygasł ród Ponińskich na zmarłym młodo księciu Kalikście. Zmarły liczył zaledwie 24 lata, miał miłe usposobienie i był przez to powszechnie lubiany. Zmarł nagle na zapalenie płuc. Majątek rodziny przejął Karłowski, mając za żonę księżniczkę Ponińską, prawdopodobnie siostrę zmarłego Kaliksta. Karłowski zlecił prowadzenie majątku horynieckiego byłemu buchalterowi Lewandowiczowi. Trzeba tu nadmienić, że Ponińscy wystawili sobie w Horyńcu grobowiec rodzinny, położony tuż przy granicy cmentarza parafialnego (od zewnątrz na gruncie dworskim).
Wizytacje prowincjała kierowały dalszymi pracami w klasztorze. W latach 1920 – 1921 uporządkowano podwórze klasztoru. Gnojownia znalazła się teraz od zewnętrznej strony stajni i została zabezpieczona murem na skarpie. Pokryto stodołę, poświęcając na gonty kilka własnych świerków, przetartych w tartaku horynieckim oraz dokupując brakującą jeszcze ilość gontów. Pięknym też osiągnięciem było uzupełnienie organu. Rząd bowiem austriacki w r. 1917 zabrał na cele wojskowe nie tylko wszystkie piszczałki cynowe, ale jeszcze dwa dzwony z dzwonnicy i kilka świeczników cynowych. Teraz tedy zostały dorobione brakujące piszczałki i organ nastrojono. Miał przy tym klasztor dosyć trudności, ponieważ wskutek dewaluacji powojennych ceny wszystkiego stale wzrastały, a zgodzonego fachowca musiano nakłonić do wykonania zobowiązania groźbą procesu sądowego. Pusta dzwonnica musiała jeszcze czekać na nowe dzwony.
Krzyż na wieżyczce sygnaturki spadł w r. 1919. Miejscowi cieśle nie podejmowali się jego powtórnego założenia, mimo zachęcania gwardiana, nie potrafili bowiem ustawić potrzebnego rusztowania. Gwardian zawezwał wtedy cieślę z Cieszanowa, Karola Lisowskiego w r. 1922. Ten ustawił sobie rusztowanie, umocował krzyż, naprawił całą wieżyczkę – a cała praca zajęła mu jedynie trzy dni. Prowincjał, o. Alojzy Karwacki wysunął w czasie wizytacji projekt zgromadzenia większej ilości cegły i wapna, i wystawienia piętra na klasztorze. Na ten cel polecił obrócić pieniądze przygotowane przez gwardiana na remont walącej się stajni. Stajnię radził zupełnie rozebrać, w ten sposób utworzyć wolną przestrzeń między drewnianymi budynkami, dla celów bezpieczeństwa przed pożarem. Piętro zaś na klasztorze umożliwi lepsze rozplanowanie mieszkań. Do tej sprawy powrócił tenże prowincjał znowu w roku następnym 1922. Wapno już było klasztorowi przyrzeczone, a na zakup cegły przyrzekał prowincjał pożyczkę. Uczynić to polecał, mimo olbrzymich trudności i drożyzny – jeśli już nie na całym klasztorze to przynajmniej na jednym jego skrzydle. A jednak planu tego nie wykonano, Ani wtedy, ani później. Nie wiadomo, czy nawet przyrzeczone wapno i cegłę zaczęto gromadzić. Źródła o tym milczą. Przyczyna upadku tego projektu leży zapewne w ówczesnej dewaluacji i wynikającej z niej drożyźnie.
W r.1921 dokonano ostatecznej likwidacji dóbr fundacyjnych istniejących dotąd w Gródku Jagiellońskim. Urząd Powiatowy dokonał ekstabulacji i spłacił należność klasztorowi horynieckiemu w markach polskich. Nadmienić tu trzeba, że klasztor wszystkie swe fundusze umieszczał stale w papierach wartościowych – stąd wszystko co posiadał, uległo dewaluacji. Otrzymana zaś wartość ich wymienna nie odpowiadała w zupełności obowiązkom fundacyjnym, ciążącym z ich tytułu na klasztorze. Kilkakrotnie wtedy otrzymano od władz kościelnych redukcję mszy funduszowych.
Za o. Dawida Semena uzupełniono pobicie stodoły w r. 1922 i dachu stajni. Pobito także gontem kapliczki przydrożne, św. Antoniego Padewskiego i św. Jana Nepomucena. W klasztorze przebudowano piec, przebudowano gruntownie kuchnię z piecem chlebowym, piecem w pokoiku gospodyni i całym przewodem kominowym. Sprawiono dla klasztoru zastawę stołową, większą na 12 osób i mniejszą na 6 osób. Pozłocono 2 kielichy, dając na ten cel 2 obrączki złote. Odjeżdżający o. Semen pozostawił wszystko zaopatrzone.
W r.1924 objął klasztor horyniecki o. Kalikst Figura. Odnosił się on do tutejszej placówki, jak to sam zresztą o sobie wyznał, z dużą niechęcią i dlatego w pierwszych latach swego urzędu nie chciał się zajmować żadną poważniejszą sprawą klasztoru. Dopiero dodała mu bodźca myśl sprawienia dla parafii nowych dzwonów. Miała to być korona jego pracy lat kapłańskich spędzonych w Horyńcu. Zamiar podobał się wiernym, posypały się ofiary. Kupiono w Warszawie stare i piękne dzwony, które przelano we Lwowie u Matheisela na trzy harmonicznie zestrojone. Największy otrzymał imię Franciszek, średni Kalikst a najmniejszy – Antoni. Dwór horyniecki ofiarował dębowy budulec, z którego cieśle z Horyńca wykonali wiązania na dzwonnicy. W r. 1930 odremontowano kościół jedynie od zewnątrz, dając nowy tynk. Co do gruntownej restauracji wnętrza kościoła, do której już wielokrotnie nakłaniali wizytujący prowincjałowie, ograniczył się o. Figura jedynie założeniem specjalnej książeczki oszczędnościowej, na którą wpłacał zebrane kwoty. Gospodarstwo klasztorne było niby dobrze zaopatrzone, jednak dochód z niego był bardzo nikły. W r.1935 napisał prowincjał, że sprawa wystawienia piętra na klasztorze, które przy rozbudowie Horyńca jako miejsca zdrojowego, bardzo się przydało – jest jednak teraz bardziej nieosiągalna niż to było dawniej.
W r.1937 był już w Horyńcu nowy przełożony, o. Łukasz Krukar. Podjął on częściowy remont budynków gospodarczych, wystawił nową, małą stodołę, zbudował nowa studnię na podwórzu klasztornym. Ogólny jednak stan gospodarstwa raczej ciągle się pogarszał. Narzędzia rolnicze posiadano proste i stare. Do tego gospodarstwo prowadził dotąd br. Antoni Boczar, liczący już blisko 80 lat. Nie mógł więc wiele sam zrobić, droga robocizna z lekkiej piaszczystej gleby nie wracała wkładu. Wprawdzie prowincjał przysłał nowego gospodarza, br. Stefana Haraburdę, z wiosną 1939 r., jednak niewiele on mógł już poradzić. We wrześniu wybuchła II wojna światowa, która silniej niż I wojna światowa odcisnęła się na klasztorze horynieckim. Przez cały czas 1939 – 1941 r. był nie tylko widownią wędrujących rodaków, ale był także miejscem schronienia. Np. przez całe owe lata mieszkał w klasztorze pewien Polak, uciekinier z Poznańskiego, umieszczony tu przez władze gminne – prowadził aptekę i udzielał doraźnych pomocy jako gminny lekarz – weterynarz; w r. 1941 natomiast, w czasie walk frontowych o Horyniec, mury klasztoru były miejscem schronienia dla miejscowej ludności. Po ustaniu walk, w tymże roku, latem, Stanisław Argasiński z Lubaczowa wymurował schody do piwnicy klasztornej i przykrył je betonowym daszkiem.
Zjawił się także w Horyńcu Karłowski, właściciel majątku. Starał się u władz niemieckich, aby mógł przynajmniej zostać administratorem w swoim majątku. Nie został jednak przyjęty i z Horyńca wyjechał.
W r.1943 władze niemieckie nakazały oddać dzwony kościelne. Wolno było zostawić tylko jeden dzwon jako alarmowy. Zostawiono wtedy największy, „Franciszek”, a pozostałe dwa zdjęto i miano je odstawić do Lubaczowa. Odstawiono jednak tylko dzwon najmniejszy, „Antoni” i małą sygnaturkę z kaplicy w Nowinach Horynieckich, zaś dzwon średni, „Kalikst”, ukryto w tajemnicy i zakopano wśród budynków gospodarczych.
Dla klasztoru udało się uzyskać przydział kafli i urządzeń piecowych, aby zamiast dawnych pieców z samej cegły postawić piece kaflowe. Naprawiono dach w stajni i postawiono szopę na opał.
Tymczasem coraz częściej dochodziły wieści o napadach band ukraińskich na ludność polską, połączone to było z mordem, grabieżą i paleniem całych osiedli polskich oraz pogróżkami wypędzenia wszystkich Polaków aż za linię rzeki San lub ich krwawego wyniszczenia, jeśli nie zechcą uciekać. Znowu wtedy w klasztorze przez wiele tygodni chroniły się całe rodziny, aby bezpieczniej każdą noc tutaj przepędzić. Napady band zbliżały się coraz bardziej, a nic nie wskazywało, aby władze niemieckie przeciwdziałały ich zbrodniczej działalności. Gdy jednak bandy napadały na Brusno Nowe i część jego spaliły oraz spaliły Rudkę, wytracając przy tym wszystkich prawie mieszkańców w dniu 19 kwietnia 1944 r. – ludność polska Horyńca zdecydowała się wyjechać. Władze niemieckie czuły się tu jakby bezsilne (nic zresztą dziwnego, front wschodni się załamał i szybko się przybliżał), udostępniły tylko transportu kolejowego. Ludność poczęła pakować swój dobytek i ładować do wagonów towarowych na stacji horynieckiej. Pakował się i klasztor. Z kościoła zabrano naczynia liturgiczne, cenniejsze sprzęty i szaty. Z klasztoru, prócz rzeczy osobistych, tylko najpotrzebniejsze drobne sprzęty, naczynia, trochę zboża i inwentarz żywy. Resztę pozostawiono w zamkniętym klasztorze i kościele, ale zamkniętym od wewnątrz, gdyż drzwi wejściowe okute były grubą pancerną blachą. Transport odjechał z Horyńca 29 maja 1944 r. Majątek klasztorny umieszczono w klasztorze w Krośnie i tam został gwardian o. Krukar z br. Stefanem Haraburdą; staruszek, brat Antoni Boczar pojechał do Jasła, a wikary o. Tomasz Mazur do Sanoka.
W lipcu 1944 na wschodnich obszarach Polski, uwolnionych od działań wojennych, ogłoszona została niepodległość państwa polskiego. Ludność powoli zaczynała wracać do swych opuszczonych osiedli. Do opuszczonego klasztoru horynieckiego przybyli dwaj ojcowie z klasztoru krośnieńskiego, o. Benigny Antosz i o. Cyprian Kozłowski, w tymczasowym zastępstwie gwardiana, o. Krukara. Zaś w grudniu tegoż roku był już w klasztorze gwardian w towarzystwie brata Stefana. Okazało się, że bandy Ukraińców doszczętnie splądrowały i ograbiły tak budynki gospodarcze, z narzędzi rolniczych i części oszalowania ścian, jak i klasztor – ze wszystkich mebli i w części został zdemolowany. Wywiad prowadzony wśród ludności wykazał, że bandy poukrywały rozgrabiony majątek klasztorny w okolicznych ruskich wioskach. W towarzystwie wtedy Milicji Obywatelskiej jeździł br. Stefan i w ten sposób wiele rzeczy klasztornych odnalazł i odzyskał.
Działalność band jednak jeszcze nie ustała, a zbrodniczym odwetem ich za powracający ruch osiedleńczy Polaków, były kilkakrotne zbrojne napady połączone ze spaleniem Horyńca w r. 1945 i 1946. Spłonął wtedy doszczętnie zabytkowy dwór horyniecki, szkoła, stacja kolejowa i wiele innych, zwłaszcza gospodarskich domostw. Na skutek spalenia całego otoczenia klasztoru, zwanego Miasteczkiem, klasztor z konieczności stał się jedynym schronieniem dla wielu całych rodzin aż do czasu wystawienia sobie własnych i nowych domostw. Ostatnie rodziny opuściły mury klasztoru dopiero na jesieni 1947 r. Przy końcu zaś tego roku objął klasztor nowy przełożony, o. Bronisław Małasiewicz.
Sytuacja klasztoru była ciężka, cały żywy inwentarz to 1 krowa i 1 stary koń. Pola nie dało się wszystkiego odrobić, więc część leżała odłogiem. Wszystko wymagało gruntownego remontu, a szczególnie już kościół, który tchnął dziwnym opuszczeniem i duchem nieprzyjemnej starości.
Mimo jednak takich trudności materialnych zdecydowano w klasztorze, że w r.1949 rozpocznie się remont wnętrza kościoła. Prowincjał projekt zatwierdził i przyrzekł pomoc w gotówce. Fundusze zbierano też od wiernych, pozostawiając do ich woli wysokość składanych ofiar. Początkowo wierni odnosili się do podejmowanego zamiaru z dużym niedowierzaniem i nieufnością, aby można było dokonać restauracji kościoła bez stałych funduszów i w tak trudnych czasach powojennych. Klasztor zakupił materiał i ustawiono rusztowanie jedynie w samym prezbiterium. Malarzy sprowadzono z Krakowa, pracowali oni już w naszym klasztornym kościele krakowskim, a wstępne prace rozpoczęli 16 maja 1949 r.
Ustalono, aby w kościele zachować polichromię poprzednią z r. 1895, ale odtworzyć ją trwałą techniką kazeinową. Obraz św. Franciszka na ścianie i postacie aniołów na sklepieniu nie były zmywane, lecz zostały jedynie utrwalone roztworem kazeiny i odświeżone. Dla większej harmonii wprowadzono rozety na murach okiennych, oraz herb Zakonu ujęty został w zgrabniejszą formę medalionu. Dolne płaszczyzny ścian prezbiterium pokryła malowana krata, ujęta w ramy i z girlandami liści i kwiatów. Dawna rzeźba gołębicy na sklepieniu nie dała się zachować z powodu zniszczenia ze starości, więc wentylator zakrył wycięty z blachy i malowany symbol. Malowanie prezbiterium skończono 5 lipca, a rusztowanie stanęło w całej nawie kościoła.
W czasie zaś malowania prezbiterium gwardian przeprowadził obniżenie dziedzińca przed kościołem, aby można było dokonać usunięcia niedogodnych dwu stopni zstępujących w wejściu kościoła do posadzki kościelnej. Zniwelowana została warstwa ziemi grubości 0.5 m zbiegająca lekko do kościoła. Prace wymierzał, organizował i kierował sam gwardian, pracując na równi z innymi. Niwelacji dokonywała młodzież z parafii. Tak męska jak i żeńska, dobrowolnie i chętnie spiesząc na wezwanie gwardiana. Starsi gospodarze przybywali z końmi i wozami, wywozili usuwaną ziemię, wyrównując nią drogę wjazdową do klasztoru i podsypując niski teren za stajnią klasztoru. Nawożono następnie tłuczonego kamienia i piasku, i także pod kierownictwem gwardiana sporządzono szeroki chodnik jednolity z grubej warstwy betonu, ciągnący się od samej bramu wjazdowej aż do samych drzwi kościoła. Przy wykańczaniu betonu zatrudniony był murarz z Wólki Horynieckiej Leon Tymczyszyn. Przez obniżenie dziedzińca front kościoła zyskał wydatnie na harmonijnym wyglądzie, a uwydatniły go jeszcze bardziej dodane betonowe parapety, przy oknie na środku i przy dwóch wnękach bocznych.
Prace malarzy w nawie kościelnej potoczyły się tym samym trybem. Nienaruszone pozostały obrazy na sklepieniu Wniebowzięcia NMP i św. Franciszka oraz twarze aniołków w 6 medalionach. Zostały one tylko utrwalone i odświeżone kazeiną. Przestrzenie zaś międzyokienne sklepienia urozmaicono przez dodanie lekkich gipsatur malowanych z girlandami liści i kwiatów.
Przy zmywaniu farby na tęczy, wyłonił się całkiem niespodziewanie pierwotny fresk, wykonany jeszcze w r. 1758. Fresk odsłonięto cały, delikatnie odczyszczono i z wielką starannością usunięto dwa pęknięcia muru. Fresk zachowano w pierwotnej swej postaci, utrwalając go jedynie roztworem kazeiny.
Na marmurach okiennych zjawiły się także rozety i nowe medaliony herbowe przy zacheuszkach, a na tylnej ścianie kościoła dwie postacie aniołów grających na instrumentach.
W czasie malowania nawy kościoła gwardian zorganizował i przeprowadził gruntowną przebudowę podłogi prezbiterium. Zerwano podłogę starą, drewnianą, obniżono do samych sklepień podziemi, pokryto warstwą betonu. Powstała tak jedna płaszczyzna duża, o stopień tylko wyższa od posadzki kościoła, a druga mniejsza, przy samym ołtarzu, wzniesiona o dwa stopnie nad tamtą. Szerokie stopnie ołtarza wielkiego wykonano z betonu, jak też i schodki przed drzwiami do zakrystii. Pracami kierował sam gwardian. Następnie przez czas września i października cały ów pokład betonowy łącznie ze stopniami ołtarza, schodkami i lamperiami ścian, pokryty został kolorową posadzką terrazzową. Wykonali ją robotnicy z Jarosławia. Taką samą posadzkę terrazzową sprawiono w zakrystii i w przedsionku kościoła, umacniając ściany w wejściu wysoką lamperią.
Zakrystię odmalowano w tych samych barwach co i kościół. Postacie Ewangelistów na sklepieniu zostały jedynie utrwalone kazeiną. Przy drzwiach wejściowych z zakrystii do kościoła wmurowano marmurową kropielnicę, a dwie takież kropielnice umieszczono w odnowionym przedsionku kościelnym. Nad kropielnicami zawieszono niewielkie krzyże dębowe z wizerunkami rzeźbionymi w drzewie.
Przebudowa podłogi prezbiterium była także w związku z wyszukaniem nowego rozwiązania na wejście na ambonę. Stare wejście bowiem tworzyły schody drewniane dość prowizorycznie przytwierdzone do narożnika tęczy. Gwardian natomiast był zdania, że najodpowiedniejszym wejściem na ambonę powinien być korytarz zbudowany w filarze tęczy wprost z zakrystii. Próby przeprowadzone przez niego doprowadziły do odkrycia dawnego korytarzyka poprzez filar tęczy z korytarza na ambonę, który był zupełnie zamurowany. Murarz obmurował ów korytarz (od wewnątrz otynkowany i u góry sklepiony), okazał się on jednak nieforemnie od połowy skrzywiony w bok, a przy końcu wąski i za niski. Odpowiednio go wtedy wyrównano i otynkowano. U jego wylotu do kościoła wmurowano uchwyty dla umocowania ambony, a zamknięto go wstawionymi drzwiami oszklonymi. Podobne drzwi były od strony zakrystii. Teraz na filarach tęczy od strony prezbiterium umieszczono symetrycznie ozdobne epitazy. Na jednym (po stronie lekcji) wypisano historię kościoła, na drugim (po stronie ewangelii) historię konsekracji kościoła i utworzenia parafii.
Prowincjał ofiarował klasztorowi pamiątkowy obraz z MB Nieustającej Pomocy (ofiarowany franciszkanom przez arcybiskupa Bolesława Twardowskiego, metropolitę lwowskiego) umieszczono go w ołtarzu św. Antoniego, komplet ornatów z gładkiego jedwabiu, kilka kap i welonów oraz 1 pełny i bogaty komplet (ornat, dalmatyki, kapa i welon do błogosławieństwa – haftowane złotem). Klasztor postarał się o pozłocenie 2 kielichów, 2 relikwiarze, 2 poczwórne dzwonki i latarkę do chorych, a w końcu roku o nową Szopkę.W r.1950 przeprowadzono wstawienie w kościele trwałych okien witrażowych. Składały się one z tafelek rombowych szkła katedralnego, prezbiterium otrzymało je w barwie jasnopiaskowej z symbolami eucharystycznymi, a nawa szkło zupełnie jasne. Wykonano je w firmie krakowskiej, a konstrukcje żelazne u miejscowych kowali. Wstawiono je wszystkie w drugiej połowie maja, przed samymi Zielonymi Świętami. Koszt wykonania witraży pokrył prowincjał, prace połączone z ich wstawieniem opłacił klasztor. Uzgodniono przy tym, że okrągłe okno w ścianie wielkiego ołtarza należy zupełnie zamurować (w oparciu o zdania kilku fachowych ludzi i zgodę prowincjała), cała zaś wnęka za figurą M. Bożej pomalowana miała być jasnym kolorem.
W tymże roku przybyły trzy feretrony, jeden przerobiony i odnowiony, a w dwu innych kupiono figurki i dorobiono umocowania.
Jesień przyniosła zmianę przełożonego (przybył o. Wit Nowakowski), ale nie umniejszyła prac restauracyjnych, i tak jeszcze przed zimą odnowiono cały klasztor wewnątrz, ponaprawiano drzwi i okna, odmalowano, obniżono resztę dziedzińca przed klasztorem. Nagromadzony już poprzednio materiał na całkowite żelazne drzwi kościelne wysłano do Jasła. Całkowicie wykonane drzwi przywieziono i umieszczono w kościele. Nie tylko dodawały kościołowi uroku, ale i zapewniały mu bezpieczeństwo. Ostatnim zaś osiągnięciem tego roku było sprawienie ozdobnego i pancernego tabernakulum.
Trzeba tu zrobić pewne spostrzeżenie. Oto dawniej klasztor posiadał fundusze fundacyjne i trwałe dochody z fundacji. Gdy potrzebował wykonać coś dla kościoła, mógł, do pewnego stopnia, liczyć na pomoc majątku horynieckiego. Zawieruchy wojenne sprawiły całkowity upadek funduszy po pierwszej wojnie światowej w poważnej części, a po drugiej – ostatecznie. Własny majątek klasztoru także przez wojny ucierpiał. Wszelkie wtedy prace przy kościele zdane są odtąd, w poważnej mierze na ofiarność samych wiernych parafian. Mimo jednak takich licznych trudności, przełamany został długoletni zastój i przez dwa lata prowadzono owocnie rozpoczęte dzieło całkowitej restauracji kościoła i klasztoru. Dokonano tymczasem tyle, a lata następne przyniosą dalsze prace już w samym wnętrzu kościoła.
Rozdział III - Działalność kościelno-kulturalna klasztoru
1. Troska o kościół
Klasztor horyniecki powstał jako nowa placówka misyjna Ruskiej Prowincji Franciszkanów. Miał przed sobą piękne pole do pracy, ponieważ w okolicy nie istniał żaden inny klasztor. Teren pracy zamieszkiwała ludność mieszana, polska i ruska. Klasztor horyniecki miał być zatem nowym ogniwem propagującym w tych stronach kulturę zachodnioeuropejską. Pięknym dowodem na to, że cel ten był należycie zrozumiany już od początku istnienia klasztoru, jest sama fundacja kościoła i klasztoru. Kościół wystawiony został w czystym stylu barokowym. Jest on może zbyt prosty i ubogi w ozdoby architektoniczne, ale trzeba uwzględnić to, że został wystawiony w małej wiosce. Mimo to jednak ustępuje pięknością innym okolicznym kościołom. Franciszkanie bowiem, mając możność wystawienia kościoła, nie chcieli zadowolić się zbudowaniem byle jakiego wiejskiego kościółka. Czując przychylność i poparcie fundatora, pragnęli zostawić swym następcom placówkę trwałą, wartościową i piękną. Wprawdzie budowa kościoła i klasztoru posiada pewne usterki i niedokładności, jednak nie są one ani tak wielkie lub rażące, aby w całości mogły odebrać harmonię linii. Kościół powstał masywny i trwały. Grube mury kościoła i klasztoru mogą swobodnie współzawodniczyć z niejedną współczesną mu fortecą. Dzisiaj, zwłaszcza przy liczniejszym napływie wiernych z okazji większych świąt, kościół może wydawać się za mały i za ciasny. Jednak w czasie gdy był budowany, sam Horyniec, a także wioski okoliczne liczyły o wiele mniej mieszkańców i wtedy kościół, budowany w wiosce, powstawał jako duży. Franciszkanie wykazali też troskę o piękno sztuki w malaturze kościoła. Już nowy kościół przyozdobiono freskami. Było ich niewiele, ponieważ pokrywały tylko tęczę i służyły za obramowanie ołtarzom. Jednak dla wiejskiego kościoła były szczęśliwą i wyróżniającą się rzadkością oraz stanowiły nowość i pewną oryginalność w rozwiązaniu sprawy urządzenia ołtarzy. Odkryty podczas ostatniej restauracji, w 1949 r. fresk na tęczy wskazuje, że fresk ów jest dobrego pędzla, a kościół w swych początkach, posiadając freskami ozdobioną całą ścianę wielkiego ołtarza, okolice ołtarzy bocznych oraz tęczę, nie mógł wydawać się tak pusty ani pozbawiony ozdób. Wiele też starań i zabiegów musiał poczynić pierwszy gwardian horyniecki, o. Hugolin Kosicki, który nie tylko pilnował przebiegu budowy, ale też w krótkim czasie zaopatrzył kościół w potrzebny sprzęt, co przy dawnym braku kolei i stanie dróg oraz zapewne słabszej wytwórczości nie było wcale rzeczą łatwą.
W późniejszych latach spotykamy już kościół w pewnym opuszczeniu. Źródła posiadają tu dużą lukę, jak zresztą wyżej zostało to już omówione. Podkreślić trzeba jednak ponownie, że głównym powodem podupadnięcia kościoła było nikłe uposażenie klasztoru, a nie zła wola gwardianów horynieckich. Klasztor własnego majątku nie posiadał zupełnie. Pobierał jedynie procent od sum funduszowych, wypłacany przez właścicieli majątku horynieckiego. Mieszkańców młoda parafia liczyła zbyt mało, i to ubogich, stanowiła ich przecież wyłącznie ludność pańszczyźniana dworu horynieckiego, nie można zatem było wiele od nich oczekiwać. Jedyną trwałą pomocą mógł być dwór horyniecki, ale ten niejednokrotnie zamykał oczy i uszy na potrzeby kościoła i prośby klasztoru. Klasztor wytrwale dążył do przeprowadzenia należytej restauracji kościoła i klasztoru. Jeśli zdarzyły się w tym względzie opuszczenia, zaniedbania, były to wypadki szczególne i wyjątkowe, jakie zdarzają się w każdej społeczności ludzkiej, ale które nie odchylają linii głównej i same wzięte nie mogą stanowić o całości. Przez mury klasztoru horynieckiego przewinęło się niejedno pokolenie zakonne. Jak w każdej zaś społeczności bywają różne osobowości, charaktery i z tym połączone wady i zalety, tak też i w społeczności zakonnej. Stąd pochodziło różne odnoszenie się do spraw kościoła i klasztoru. Stąd pochodził ów brak zrozumienia wartości malowideł pierwotnych w kościele, zabielonych wapnem w 1844 r. Przebieg wypadków wskazuje na ciągłą troskę przełożonych horynieckich o remont budynków, o dachy, o sprzęty kościelne konieczne przy obsłudze kościoła. Nasilenie tej troski nie było jednakowe, zauważyć jednak można, że na osłabienie tej troski wpłynął przygnębiający stan długotrwałego braku funduszów. Jeśli ich brakowało na wydatki poważnej dziedziny remontów kościoła, wówczas cierpiały i inne potrzeby tak kościoła, jak i klasztoru.
Troskę o kościół horyniecki przejawili nie tylko sami przełożeni klasztoru, ale także i tutejsi podwładni, wikariusze. Pięknym tu przykładem jest o. Placyd Krupiński, który spędził bez przerwy ponad 30 lat na stanowisku wikarego w Horyńcu. Niejednokrotnie wyręczał on gwardiana, urządzając zbiórki wśród wiernych na częściowy remont kościoła i na sprawienie nowych sprzętów kościelnych. Zapisał się przez to niezatartymi zgłoskami nie tylko w księgach klasztoru, ale i w sercach wiernych. Umarł w Horyńcu, gdzie zmarło także kilku gwardianów i podwładnych, ale tylko o. Krupiński otrzymał kamienny pomnik na cmentarzu wystawiony przez parafian. Miejscem wiecznego spoczynku kilku innych mieszkańców klasztoru można jeszcze ustalić, ale o reszcie nie wiadomo, gdzie leżą wśród gęstych grobów cmentarza horynieckiego.
Nabywanie przez klasztor własnego majątku ziemskiego, od połowy XIX wieku, miało na celu podniesienie stopy materialnego bytu klasztoru. Z biegiem czasu okazało się, że gospodarstwo położone na lekkiej, piaszczystej glebie nie może przynosić korzyści, a od przełożonych klasztoru wymagało wiele uzdolnienia w prowadzeniu gospodarstwa rolnego. Stąd też, tak zresztą, jak i w sprawach kościoła czy klasztoru, nieudolność czy zaniedbanie jednego gwardiana w prowadzeniu gospodarstwa, pociągała za sobą trudności i straty nawet całemu szeregowi następnych przełożonych. Drugim zaś poważnym minusem takiego gospodarowania było odciąganie uwagi klasztoru od spraw i potrzeb kościoła. Okazało się to wyraźniej, poczynając od pierwszej wojny światowej i w całym okresie międzywojennym. Wówczas zwłaszcza wnętrze kościoła domagało się koniecznego i gruntownego remontu, ciągle przypominali to wizytujący prowincjałowie, a klasztor jednak takich prac nie podejmował. Dawne bowiem fundusze uległy dewaluacji, klasztor z wielkim wysiłkiem dźwigał chylące się ku upadkowi gospodarstwo, wkładając w nie wszystkie swoje dochody, a nie osiągając wcale korzyści.
Przejścia drugiej wojny światowej związały bliżej losy ludności Horyńca z klasztorem i kościołem. W ich murach wielu mieszkańców przetrwało ciężkie chwile podczas napadu band ukraińskich, całe rodziny uratowały tam swoje życie. Chociaż zatem po wojnie i sam klasztor czuł się w ciężkiej sytuacji materialnej i mieszkańcy parafii duże ponieśli straty – jednak klasztor spodziewał się pomyślnej odpowiedzi wiernych na zamiar podjęcia restauracji kościoła. Oparcie się na dobrowolnych ofiarach wiernych dało nadspodziewane wyniki. Ludność tak chętnie i ofiarnie wspomogła poczynania klasztoru, że olbrzymia część restauracji kościoła mogła być dokonana prawie w ciągu jednego roku i dała poważne jakby zapewnienie o przeprowadzeniu dalszych prac restauracyjnych. Troska także klasztoru o restaurację kościoła wpłynęła bardzo korzystnie na podniesienie ogólnego stanu parafii.
2. Troska o wiernych i duszpasterstwo
Utworzenie parafii przy kościele klasztornym w 1775 roku zobowiązywało klasztor do pracy i troski nad powierzonym ludem. Praca taka nie była dla franciszkanów nowością. Od wielu już bowiem lat pracowali franciszkańscy misjonarze po parafiach na ziemiach polskich. Klasztor horyniecki podjął tę pracę, ale przepoił ją od samego początku cechami franciszkańskimi. Główną z tych cech, a nieznaną w najbliższej okolicy, była cześć Matki Bożej, oddawana Jej pod wezwaniem Niepokalanego Poczęcia. Wezwanie to pieczołowicie było pielęgnowane i propagowane przez zakon franciszkański na długo jeszcze przed ogłoszeniem dogmatu o Niepokalanym Poczęciu NMP. Tytuł ten był ulubionym wśród franciszkanów. Stąd też chyba Horyniec, nowa placówka Ruskiej Prowincji Zakonnej, otrzymał kościół pod tym wezwaniem. Z biegiem lat cześć Matki Bożej propagowana przez cały klasztor, przybierała konkretniejsze formy. Np. klasztor zaopiekował się miejscem czci oddawanej Matce Bożej w lesie pod Nowinami Horynieckimi: wzniósł tam kaplicę i pobudził wiernych do szerszego zainteresowania się tym miejscem. Uzależnione to było jednak od sytuacji klasztoru. Klasztor był niewielki i ubogi, więc i jego dzieło ,kaplica w Nowinach Horynieckich, tak pierwotna jak i późniejsza, tchnęła ubóstwem, małością i prostotą. Mimo to trafiła jednak do serca wiernych, także ubogich, rozbudziła w nich żywsze nabożeństwo, zachęciła do brania licznego udziału w nabożeństwach maryjnych. W tradycji wiernych źródło wypływające pod kaplicą w Nowinach uchodzić zaczęło za posiadające własności cudownego leczenia różnych chorób i to dzięki Matce Bożej.
Łącznie z czcią Matki Bożej szerzył klasztor kult św. Antoniego Padewskiego, także nieznany w tych stronach. Sam klasztor miał tego świętego za patrona, a malowidłami z jego życia przyozdobione miał kiedyś korytarze. Po pewnym czasie św. Antoni znany już był szerokiemu ogółowi. Całe rzesze pątników ściągały do Horyńca, aby przedkładać swe prośby Cudotwórcy Padewskiemu. Dzień uroczystości Świętego Antoniego stał się z czasem dniem odpustu dla parafii horynieckiej i gromadził lud nawet z dalszych okolic. Z czasem kult św. Antoniego związany został z miejscem czci Matki Bożej w kaplicy w Nowinach Horynieckich, ustalając zwyczaj specjalnych procesji. Stan taki utrwalał się i ciągle powiększał z biegiem lat. Został wprawdzie zahamowany wypadkami wojennymi, ale objawia nadal tendencję żywszego rozwoju.
Klasztor horyniecki, mimo że tak jest mały, wywierał znaczny wpływ na życie sąsiednich parafii. Okoliczni księża niejednokrotnie zwracali się do klasztoru z prośbami o pomoc w pracy duszpasterskiej. Źródła zakonne wspominają nawet o stałym obsługiwaniu osieroconych parafii. I tak Niemirów obsługiwali ojcowie z Horyńca około roku 1800 – 20. Brusno Nowe zaś – aż kilkakrotnie. Pierwszy raz w roku 1919, kiedy arcybiskup lwowski polecił delegować klasztorowi księdza do Brusna, gdy należało jeszcze ono do rozległej parafii w Płazowie. Wtedy o. Klemens Żyłka dojeżdżał z Horyńca, a w r.1920 z powrotem przejął Brusno proboszcz z Płazowa. Drugi raz w latach 1940 – 1941, kiedy już Brusno Nowe było samodzielną parafią – wtedy o. Hieronim Galas przebywał stale w Bruśnie Nowym. Trzeci raz w latach 1845 – 49, gdy jeden z ojców horynieckich często dojeżdżał do Brusna Nowego, aż do czasu, kiedy Brusno otrzymało własnego proboszcza /1/. Oprócz tych wypadków ojcowie horynieccy każdego roku byli pomocni w każdej z okolicznych parafii zwłaszcza z okazji spowiedzi wielkanocnej i odpustów.
Teren parafii horynieckiej zamieszkiwała ludność mieszana, polska i ruska. Klasztor posiada piękne przykłady udzielania pomocy duchowej i współpracy z ludnością ruską. Oto w czasie rozpoczęcia budowy cerkwi greckokatolickiej w Horyńcu około r.1830, klasztor zachęcał wiernych swej parafii, obrządku łacińskiego, do udzielania chętnej pomocy przy budowie owej cerkwi, a nawet do czasu ukończenia tejże dozwolił na urządzanie nabożeństw niedzielnych ruskiemu księdzu w kościele horynieckim dla ludności ruskiej. W czasie pierwszej wojny światowej obsługiwał klasztor wiernych także i ruskiej parafii, ponieważ nie miała wtedy własnego proboszcza. W r.1921 podczas zarazy tyfusu w Horyńcu, klasztor obsługiwał i zaopatrywał wszystkich chorych, a więc i ruskiej parafii.
O jeszcze innym rodzaju troski klasztoru mówią nam zapiski o. Fudali. Są to notatki o chorych, jacy zgłaszali się do klasztoru i o lekarstwach im przepisywanych. Zajmował się nimi sam gwardian, o Fudala. Najwięcej chorych zgłaszało się z parafii horynieckiej, ale wielu ich było także z okolicznych parafii, z parafii Płazów (wioski: Brusno Nowe i Stare, Rudka, Ruda Różaniecka i Huta), z parafii Potylicz (Dziewięcierz i Prusie), z parafii Cieszanów (Cieszanów, Nowe Sioło, Chotylub), z parafii Lubaczów (Basznia), z parafii Niemirów (Niemirów, Rudka), ze wsi Gorajec, Myślenice, z parafii Tomaszów Lubelski (Maziowa czy Maziła, Osinica, Tomaszów) i z Lublińca. Liczba chorych bywała duża. W r.1870 wymienia o. Fudala – 58 osób, w r.1871 – 72 osoby, w r.1872 – 144 osoby, w r.1873 – 153 osoby. Dalszych notatek brak (kartki są wydarte), ale napływ chorych na pewno nie był mniejszy – lecz jeszcze się powiększał. Choroby były rozmaite. Od przeziębienia i bólów głowy poczynając, przez bóle wnętrzności, rozmaite wrzody, choroby oczu, aż po choroby epileptyczne. Transport chorych nie był wówczas łatwy, ponieważ kolei jeszcze w Horyńcu nie było (świadczy o tym list L. Krupińskiego do o. Placyda Krupińskiego z Łączek) z dnia 9 listopada 1872 r., w którym jest mowa o nadziei, że kolej zapewne będzie przez Horyniec prowadzona). Jak leczył o. Fudala? Notował sobie nazwisko i adres chorego oraz cały przebieg choroby. Przesyłał następnie te dane listownie do znanego sobie lekarza we Lwowie, który przesyłał mu dokładną diagnozę i receptę, a często i lekarstwa. Zachowało się kilak takich listów doktora A. Kaczowskiego ze Lwowa z lat 1868, 1869 i 1870. Nadesłane recepty o. Fudala wpisywał do swego notatnika. Działalność musiała być pomyślna. Świadczy o tym nie tylko stale zwiększająca się liczba chorych, ale i późniejsze zapiski w zapisach chorych, wyrażone nieraz jednym słowem: pomogło, lepiej, wyzdrowiała (w odniesieniu nawet do ciężkich chorób, jak choroba św. Walentego). W związku z prośbami o poradę i z późniejszymi podziękowaniami za osiągniętą poprawę zdrowia, otrzymywał o. Fudala wiele listów. Wnioskować to można z wypadku, jaki zaszedł już po wyjeździe o. Fudali na nową placówkę do Sanoka. Wtedy w r.1880 domagał się prowincjał przysłania sobie kontraktu sprzedaży folwarku klasztornego w Gródku Jagiellońskim, na co o. Fudala odpowiedział początkowo, że kontrakt powinien znajdować się w Horyńcu, a później odnalazł go jednak u siebie i odesłał prowincjałowi. Musiał go wtedy zabrać przypadkowo ze swoimi listami przy wyjeździe z Horyńca. Swoją jednak działalnością charytatywną wsławił nie tylko swoje imię, ale i stanowisko klasztoru wzrosło w opinii ludzi.
Po zakończeniu pierwszej wojny światowej odbyła się w Horyńcu podniosła uroczystość przy czynnym udziale klasztoru. W dniu 2 maja 1920 r. w święto M. Bożej Królowej Polski – wtedy w tym dni obchodzonym, zorganizowano obchód dziękczynny za przywrócenie wolności Polsce. Po uroczystej Mszy św. odprawionej na dziedzińcu kościelnym i po kazaniu gwardiana, zasadzono przed kościołem pamiątkowe drzewo zwane dębem pokoju. W pierwszej parze „rodziców” znalazł się Aleksander Lewanowicz, zarządca dóbr horynieckich i Zofia Boguszewska, żona dzierżawcy majątku z Krzywego. Sporządzono ozdobny dokument tego faktu w 2 egz., który podpisali członkowie komitetu, gwardian i liczni goście. Jeden egzemplarz w zalakowanej flaszce zakopano pod zasadzonym dębem, a drugi przechowano w klasztorze.
Klasztor dbał także o pogłębienie życia religijnego przez zakładanie i prowadzenie stowarzyszeń religijnych. Jak było dawniej, tego źródła nie przekazały, a to co podają, odnosi się już do obecnego stulecia. W 1904 r. za gwardiana o. Serwina założone zostało w Horyńcu Arcybractwo Różańca Świętego. W dwa lata później tenże gwardian sprowadził z Jarosławia o. Wincentego Podlewskiego, przeora dominikanów, który dokonał w Horyńcu zawiązania Róż Żywego Różańca. Odtąd ilość Róż stale wzrastała. W okresie międzywojennym Żywy Różaniec szerzył się głównie wśród starszej młodzieży żeńskiej, a po drugiej wojnie światowej, obejmując starszych, przeniknął także do młodzieży męskiej. Trzeci Zakon św. Franciszka (tzw. pospolicie tercjarstwo) zawitało do Horyńca w r.1900. Podźwignęło się i wydatnie wzrosło od r.1920. Zaprowadzone jednak wśród ludności oddanej życiu wiejskiemu, nie wykazywało na zewnątrz żywszej działalności. Wydatniej miał pobudzić pracę stowarzyszeń religijnych parafii dom położony prawie w środku Horyńca, nabyty przez klasztor w r.1937. Część jego wydzierżawił Urząd Gminy, ale pozostałe sale były dla użycia stowarzyszeń religijnych. Jednak ów dom Akcji Katolickiej spłonął w pożarze Horyńca w r.1945, a po wojnie jeszcze nie udało się go klasztorowi odbudować.
3. Troska klasztoru o oświatę
a) Szkoły
Najdawniejsze wzmianki o szkołach w parafii Horynieckiej spotykamy w r.1815. Urząd cyrkularny zapytywał wtedy gwardiana, czy są szkoły w parafii i ile dzieci może uczęszczać na naukę. Gwardian odpowiedział, że żadnej szkoły w Horyńcu nie ma, a dzieci pobierają jedynie nauki katechizmowe. W roku 1822 nowy już gwardian wspomina, że nadal w Horyńcu żadnej szkoły nie ma, dzieci zaś w wieku szkolnym posiada Horyniec – 28, Wólka – 11, Nowiny – 12. Władze jednak państwowe nieprędko otwarły szkółkę w Horyńcu, ponieważ znajdujemy pisma gwardiana o przyśpieszenie tej sprawy jeszcze w r.1861 i 1862. Dokładnej daty otwarcia szkół na terenie parafii źródła zakonne nie podają. Pierwsze szkoły powstały w najliczniejszych wioskach, tj. w Horyńcu, w Wólce Horynieckiej i w Nowinach Horynieckich.
W r.1907 o. Serwin wspomina o otwarciu 6 szkół nowych. Każda wioska parafii otrzymała swoją, choćby kilkuklasową szkołę. Było to bezsprzecznie zasługą Towarzystwa Szkoły Ludowej, bardzo zasłużonego w dziedzinie szerzenia oświaty. Założenie jednak tych szkół nie obeszło się bez trudności, zwłaszcza ze względu na brak odpowiedniego lokalu. Np. w przysiółku Świdnica nawet osobista interwencja inspektora szkolnego nie mogła tej sprawy załatwić. W samym Horyńcu znajdowała się szkoła wieloklasowa. W r.1929 ojcowie klasztoru obsługiwali 7 szkół i stan taki dotrwał do wojny w 1939 r.; w latach 1941 – 44 wszystkie szkoły były zamknięte. Po przesunięciu się linii frontu i odzyskaniu niepodległości otwarto w r.1944 jedynie jedną szkołę w samym Horyńcu. Przy napadzie jednak ukraińskich band na Horyniec, szkoła horyniecka uległa spaleniu i przez lata 1945 – 49 mieściła się w małym, parterowym budynku zastępczym. W r.1948 otwarte zostały szkoły po wioskach: w Wólce Horynieckiej, Radrużu i Puchaczach. Do wszystkich tych szkół dojeżdżał jeden z ojców klasztoru na naukę religii. Jednak ciężkie warunki materialne ludności sprawiły, że tylko niewielki procent młodzieży kończącej siedmioklasową szkołę w Horyńcu, mogło kontynuować pobieranie nauki w szkołach średnich, znajdujących się w sąsiednich miastach (Lubaczów, Jarosław i inne).
b) Czytelnia Ludowa
Około r.1900 gwardian horyniecki, o. Figura porozumiał się z Towarzystwem Oświaty Ludowej i prosił o zaopatrzenie horynieckiej czytelni w odpowiednie książki. Zostały one nadesłane w r.1902, już za ojca Serwina, a Towarzystwo otwarło czytelnię w r.1904 w Horyńcu i Nowinach Horynieckich, a wkrótce w Wólce Horynieckiej. Kierownictwo założonych czytelni spoczywało w rękach klasztoru horynieckiego, a przewodnikami ich było nauczycielstwo szkół miejscowych. Prace czytelni prowadzone były głównie w okresie zimowym, tzn. od października do świąt wielkanocnych przez wszystkie niedziele i święta. Często dojeżdżali ojcowie z Horyńca do czytelni i prowadzili w nich zajęcia. W razie ich nieobecności zajęcia prowadziło nauczycielstwo. Praca czytelni polegała na czytaniu czasopism (..Gazeta Niedzielna”, ,,Ojczyzna”, ,,Przewodnik Kółek Rolniczych”) oraz książek, a następnie wyjaśnianiu treści i udzielaniu odpowiednich wskazówek w dziedzinach religijnej, patriotycznej, ekonomicznej i społecznej. Kilka razy w ciągu roku odwiedzali czytelnię delegaci Głównego Zarządu Towarzystwa Szkoły Ludowej i wygłaszali odpowiednie referaty.
c) Sklep Kółka Rolniczego
Dalszym i praktycznym terenem prac oświatowych w Horyńcu było założenie i prowadzenie sklepu Kółka Rolniczego. Sklep ów miał za zadanie zaopatrywać ludność miejscową w najpotrzebniejsze towary. Powstał on w r.1913, najprawdopodobniej na zasadzie spółdzielni, a przechodził różne koleje wiążące go ściśle z klasztorem. Zaraz po wybuchu pierwszej wojny światowej, w 1914 roku, przewieziono większość towarów Kółka do klasztoru na przechowanie. Wkrótce potem lokal sklepu został zdemolowany przez żołnierzy rosyjskich. Towar z klasztoru powoli rozsprzedano, a pieniądze uzyskane przekazano zarządcy majątku horynieckiego, który był czynnym opiekunem Kółka. Dwór ponownie otworzył sklep Kółka w 1916 r., ale ten uległ rozbiciu i częściowemu rozgrabieniu w r.1918. Udało się także część towaru ulokować w klasztorze, aż do czasu zwrócenia go Kółku w maju 1919 roku. Trzecie z kolei otwarcie sklepu Kółka nastąpiło w 1920 roku. Do Zarządu wszedł gwardian, o. Dawid Semen, a kierownictwo sklepu objął wikary, o. Edmund Dulik. Odtąd sklep pomyślnie się rozwijał i dotrwał aż do drugiej wojny światowej 1939 r. Po wojnie zaś działalność Kółka Rolniczego, a łącznie z tym i sklepu, przejęła Gminna Spółdzielnia Samopomocy Chłopskiej.
Pięknie pokazał się w pracy oświatowej klasztoru horynieckiego młody wikary, o. Ludwik Koenig. Podźwignął on w lutym 1920 r. czytelnie z wojennego upadku, pilnie współpracował z nauczycielstwem i z Gminą. Nauczycielstwo nadzorowało odtąd nad pracami czytelni, a te natomiast skutecznie rozpowszechniały łatwiejsze i poczytniejsze książki. Owocem tej współpracy była piękna uroczystość patriotyczna połączona z zasadzeniem pamiątkowego dębu przed kościołem.
Dzięki czynnej i ścisłej współpracy klasztoru z nauczycielstwem i z władzami nad podniesieniem oświaty zmniejszył się wydatnie w parafii procent analfabetów a wzrosło czytelnictwo. Oświata przenika z biegiem lat do każdego domu w parafii i coraz pełniej obejmuje najmłodsze pokolenie.
4. Kaplica Matki Bożej w Nowinach Horynieckich
Obraz dziejów i działalności klasztoru horynieckiego byłby niekompletny, gdyby nie wspomnieć o kaplicy M. Bożej w Nowinach Horynieckich. Więź klasztoru, posiadającego własny kościół pod wezwaniem NMP Niepokalanie Poczętej, z tą kaplicą M. Bożej sięga dawniejszych już lat i była stale silna.
Obecna kaplica znajduje się w lesie pod Nowinami Horynieckimi, oddalona o 5 km od kościoła, a pospolicie zwana jest kaplicą w Nowinach Horynieckich. Kiedy zaczęto tam oddawać cześć M. Bożej, nie wiadomo. Najstarsze posiadane o tym wzmianki mówią, iż na granicy Horyńca i Nowin Horynieckich, w lesie u podnóża góry, skąd wypływa kilka źródełek, stała od niepamiętnych czasów figura NMP. Miejsce to nazwano: „Surowe Kierniec”. Drewniana figura NMP umieszczona była na dębowym słupie stojącym w korycie strumienia wypływającego spod góry. Nad figurą znajdował się daszek z gontów wsparty na czterech słupach.
Ze źródeł zakonnych wiadomo, że około r.1868 pewien mieszkaniec Lubaczowa złożył w klasztorze horynieckim ofiarę 100 złr na wybudowanie kaplicy w Nowinach. Pod kierownictwem o. Placyda Krupińskiego wystawiono wtedy małą kapliczkę z kamienia, mieszczącą w sobie zaledwie kilka osób. Tymczasem ks. Wacław z Sulgustowa, w swej książce „O cudownych obrazach w Polsce Przenajświętszej Matki Bożej” opowiada, że kaplica w lesie w Nowinach Horynieckich wystawiona była pierwotnie przez księcia Aleksandra Ponińskiego, a później odnowiona i powiększona została przez franciszkanów z Horyńca. Otóż te źródła nie zgadzają się ze sobą. Trudno przecież przyjąć, aby dziełem pierwotnym księcia Ponińskiego miała być owa dębowa kapliczka z czterech słupów dębowych i daszka z gontów, o jakiej mówi najstarsza tradycja. Gdy o. Placyd Krupiński rozpoczynał budowę kapliczki murowanej z kamienia, raczej nie było tam żadnej kapliczki (murowanej) budowanej, bo o tym coś by źródło zakonne powiedziało. Nie do przyjęcia wydaje się też możliwość połączenia wysiłków o. Krupińskiego i księcia Ponińskiego, ponieważ styl pracy o. Krupińskiego (poznany już wyżej) wyłączał raczej zupełnie pomoc majątku horynieckiego i był następstwem pewnej niechęci właściciela majątku, księcia Ponińskiego, na konieczne potrzeby klasztoru dla wykonania remontu kościoła oraz sama wielkość wybudowania wtedy kapliczki z kamienia wskazuje, że bardzo niewiele musiałby posiadać o. Krupiński więcej pieniędzy niż owe 100 złr, o jakich mówi źródło, iż wystawiono zaledwie kapliczkę na kilka osób. Ponadto osłabia zdanie ks. Wacława z Sulgustowa i ta okoliczność, że w kaplicy miał być obraz Matki Bożej, uważany za cudowny. Wiadomo bowiem, że w kaplicy w Nowinach Horynieckich obrazu nigdy nie było, ale jedynie figura rzeźbiona w drzewie, którą o. Krupiński zachował i umieścił w kapliczce kamiennej, i która też przetrwała do dziś dnia (o niej jeszcze będzie mowa). Można by wysnuć wtedy przypuszczenie, iż ks. Wacław z Sulgustowa włączył wzmiankę o kaplicy w Nowinach Horynieckich jedynie w oparciu o dane z samego zasłyszenia, stąd też uległ pomyłce w szczegółach dotyczących i pierwszej budowy kaplicy, i znajdującego się w niej „obrazu”.
Kult Matki Bożej powiększył się wydatnie od chwili wystawienia kaplicy w Nowinach Horynieckich. Lud z różnych stron napływał do kaplicy, przypisując też cudowne własności wodzie strumienia, wypływającego spod kaplicy. Nową bowiem kaplicę wystawiono na miejscu dawnej kapliczki tak, że płynący tam strumyk znalazł się pod kaplicą i jakby spod niej wypływał. Konkretnych i stwierdzonych faktów źródła nie podają, chociaż między ludem opowiadają o uzdrawiającym działaniu wody, zwłaszcza przy chorobach oczu. Najwięcej pielgrzymów przybywało do kaplicy w Nowinach Horynieckich przy okazji odpustu św. Antoniego. Z czasem utarł się nawet zwyczaj, że w wigilię tego odpustu (12.06) wyruszała z kościoła w Horyńcu uroczysta procesja do kaplicy w Nowinach Horynieckich. W kaplicy śpiewano litanię do M. Bożej, następowało kazanie i poświęcenie wody, aby zanieść ją sobie do domu, a procesja wracała do kościoła. Później zaczęto w dniu odpustu (13.06) odprawiać w kaplicy Mszę św. Kaplica stała jednak na podmokłym gruncie, co przyczyniło się do jej rychłego zniszczenia. Już w r.1871 wspomina o. Fudala o przeprowadzeniu remontu kaplicy przed odpustem św. Antoniego, a około roku 1890 znajdowała się już w złym stanie. W r.1896 o. Bogaczyk zatroszczył się o wystawienie nowej i większej kaplicy. Na murowanym z kamienia fundamencie wystawiono kaplicę drewnianą, krytą gontem i z wieżyczką blaszaną z dzwonkiem. Poświęcenia dokonał o. Placyd Krupiński (za zezwoleniem metropolity lwowskiego arcybiskupa Seweryna Morawskiego) i on też w niej pierwszą Mszę św. odprawił. Odtąd zaczęto częściej urządzać procesje z kościoła do kaplicy, w niektóre niedziele i święta Matki Bożej wypadające w porze letniej. Indult mszalny na lat 10 dla kaplicy uzyskał o. Serwin w r.1908, co jeszcze bardziej podniosło jej znaczenie i nabożeństw w niej urządzanych. Grunt otaczający kaplicę, składający się ze stoków wzgórza porośniętego lasem i niewielkiego płaskiego przedpola, nabył na własność klasztoru horynieckiego o. Figura. Kawałek równego gruntu uprawiał wyznaczony przez gwardiana kościelny kaplicy. Nabyty grunt zaintabulowany został na Kościół parafialny w r.1914. Niebogate musiało być wnętrze kaplicy, ale i ono zostało zrabowane przez żołnierzy rosyjskich (schizmatyków), którzy wybiwszy w niej okno, dostali się do jej wnętrza. Szkody te jednak już wkrótce zostały naprawione. Zaraz po pierwszej wojnie światowej w r.1919, prowincjał o. Karwacki podczas wizytacji klasztoru, obszerniej opisuje kaplicę w Nowinach Horynieckich. Pisze o niej, że jest to jakby kościółek filialny, mieszczący około 40 osób, drewniany, kryty blachą. Kaplica stała na gruncie klasztornym, ale nie była jeszcze zaintabulowana na parafię i nie posiadała odnowionego indultu mszalnego. Powyższe formalności przeprowadził gwardian, o. Dawid Semen w r.1920, a z ofiar zbieranych w kaplicy utworzył specjalny fundusz oszczędnościowy na jej potrzeby.
Wnętrze kaplicy opisuje tenże prowincjał, o. Alojzy Karwacki w r.1921. Ołtarzem była prosta mensa z drzewa. Nad nią umieszczona była starszej daty figura drewniana Matki Bożej bez Dzieciątka. Na ścianie bocznej znajdowała się inna figura M. Bożej, gipsowa. Obie figury odziane były w jedwabne suknie. Ściany kaplicy zawieszone były licznymi obrazkami w ramkach i medalikami oznaczającymi podziękowania za otrzymane łaski.
W owych latach grasowała w okolicach Horyńca banda rabunkowa, która napadała na kościoły, grobowce na cmentarzach i kaplice. W listopadzie 1923 roku włamali się oni do grobowca ks. Ponińskich na cmentarzu horynieckim, rozbili drzwi i pootwierali kilka zapieczętowanych trumien, nic jednak nie zabierając, ci też sami najprawdopodobniej sprawcy włamali się tego 1923 roku do kaplicy w Nowinach Horynieckich. Przez okno w bocznej ścianie kaplicy dostali się do jej wnętrza, zdarli sukienkę z figury M. Bożej nad ołtarzem i obicie z ołtarza oraz zabrali woskowe świece ze świeczników. Powyższe szkody naprawiono wiosną 1924 roku i oszalowano drzwi wejściowe.
Za pieniądze zbierane na potrzeby kaplicy, o. Figura odrestaurował trochę okazalej jej wnętrze. Sprawił w roku 1932 nieduży i prosty dębowy ołtarz. W latach następnych odnowiono sygnaturkę i obmurowano źródełko, ujmując je w niewielkie zagłębienie z odpływem. Na sąsiednim zaś ściętym zboczu wzgórza ustawiono naturalnej wielkości kamienną figurę NMP Niepokalanej. Dojście do niej od kaplicy prowadziło przez mostek na strumieniu i przez wyłożone kamieniami schody.
Kaplica w Nowinach, chociaż mała i uboga, stawała się miejscem coraz liczniejszych pielgrzymek. Dopiero wybuch drugiej wojny światowej zahamował pielgrzymki wiernych, a samej kaplicy przyniósł kilkakrotnie szkody.
Już w r.1940 nieznani prowokatorzy bezbożnictwa rozbili na kawałki kamienną figurę Matki Bożej stojącą na zboczu obok kaplicy. Około zaś Wielkanocy w r.1941 podobni sprawcy próbowali wyważyć drzwi do kaplicy. Gdy im się to nie udało, rozbili boczne okno i strzaskali gipsową figurę Matki Bożej stojącą przy ścianie. Musiał przy tym ich ktoś spłoszyć, bo porzucili pod kaplicą przyniesione drągi i zbiegli. Fakty takie wówczas nie były czymś odosobnionym. W wielu innych miejscach zostały wtedy porozbijane i poniszczone krzyże przydrożne, figury i kapliczki. Ludność miejscowa z bólem serca patrzyła na takie czyny. Widziała bowiem w tym wyraźną swawolę prowokatorów działających wbrew obowiązującemu prawu, chcąc w ten sposób rozdrażnić i dokuczyć wierzącej ludności. Dlatego ze spokojem, jak tylko mogli, naprawiali wyrządzone szkody. Dowodem takiego samodzielnego czynu ludności Horyńca było ustawienie dużej i pięknej figury M. Bożej Niepokalanej przy przejeździe kolejowym, w drodze ze stacji do Horyńca, w maju 1943 roku; przystąpiono też wtedy do sprawienia nowej figury kamiennej przy kaplicy w Nowinach Horynieckich. Zajął się tym wikary o. Tomasz Mazur, a figurę w kamieniu wykonał Duś, kamieniarz miejscowy z Brusna Starego. Zapłacono ją z pieniędzy składkowych i ustawiono na dawnym miejscu latem lub jesienią 1943 roku (dokładnej daty źródła nie podają). W zimie natomiast partyzanci radzieccy wysadzili w powietrze transport wojskowy niemiecki na torze kolejowym przebiegającym koło kaplicy w Nowinach. Niemcy z rozbitego transportu, w pościgu za sprawcami napadali na kaplicę, wyłamali jedno skrzydło drzwi, zdemolowali wnętrze, a nowej kamiennej figurze stojącej obok kaplicy odbito głowę oraz spalili całą wieś Nowiny Horynieckie, oddaloną około 2 km od miejsca wypadku. Przez następnych kilka lat kaplica stała nieuczęszczana z powodu grasujących na tych terenach band ukraińskich. Kawałek pola przed kaplicą zarósł młodym zagajnikiem, studzienka wewnątrz niej porozpękała się. Odremontowano wnętrze kaplicy wraz ze studzienką przed odpustem św. Antoniego w 1948 r., osuszono wtedy dziedziniec przed kaplicą przy pomocy krytych rowów ściekowych oraz naprawiono uszkodzoną figurę, spajając cementem odpadniętą głowę ze stojącym korpusem. Na dzień odpustu posiadała już kaplica, choć skromny, ale właściwy wygląd. Kaplicę w Nowinach uważano powszechnie za miejsce tak miłe, że kilkakrotnie urządzane w ciągu roku procesje z nabożeństwami w kaplicy zgromadziły zawsze o wiele więcej wiernych, niż gdyby urządzone one były w kościele parafialnym. Nabożeństwo poprzedzała zawsze procesja wyruszająca z kościoła w Horyńcu, a prowadzona przez księdza. Wszystkie chorągwie i feretrony brały w niej udział, a całą drogę (5 km) rozbrzmiewały pieśni religijne. W kaplicy śpiewana była Msza św., a po niej taka sama procesja odprowadzała wiernych do kościoła na błogosławieństwo Najświętszym Sakramentem.
Kiedy kościół horyniecki otrzymał od prowincjała w roku 1949 obraz MB Nieustającej Pomocy, klasztor uznał, że dla nadania temu większej uroczystości, należy urządzić nabożeństwo poprzedzające wprowadzenie obrazu do kościoła właśnie w kaplicy M. Bożej w Nowinach Horynieckich i stamtąd dopiero przyprowadzić w procesji obraz do kościoła, gdzie miał zostać umieszczony na stałe. Odbyło się to w niedzielę, 16 października. Obraz przystrojony zawieziono do kaplicy i umieszczono na ołtarzu. Wierni przybyli w procesji, wysłuchali Mszy św. i kazania, jakie wygłosił gwardian z Przemyśla, o. Celestyn Gacek. Powrót był szczególnie uroczysty, całą drogę niesiono na specjalnych noszach obraz M. Bożej, a cały orszak drużek otaczał wieniec z dębowych liści i kwiecia niesiony przez małe dziewczęta w bieli. Pieśni ku czci Niebieskiej Panienki rozbrzmiewały radośnie przez całą leśna drogę aż do samego kościoła. W kościele obraz M. Bożej umieszczony został na ołtarzu św. Antoniego.
Tak wtedy klasztor związał ściśle kaplicę Matki Bożej w Nowinach Horynieckich i z kościołem parafialnym w Horyńcu, i z całym życiem religijnym horynieckiej parafii.
Zakończenie
Dobiega 200 lat istnienia kościoła i klasztoru horynieckiego. Na przestrzeni tych dwuwiekowych dziejów dwie sprawy wysuwają się na naczelne miejsce: jedną z nich jest ciągłe zmaganie się klasztoru małego i ubogiego o należyte utrzymanie budynków i urządzeń, a drugą – jest cicha i mało widoczna praca dla dusz ludzkich i społeczeństwa. W takim spojrzeniu trzeba skierować swój wzrok na całość dziejów tej franciszkańskiej placówki, a wtedy zbledną indywidualne niedociągnięcia, zaniedbania czy błędy, od których przecież nikt z ludzi nie jest wolny.
Klasztor od samego początku był ubogi, a uposażenie fundacyjne dozwalało jedynie na powolną wegetację. Wszystkie większe wydatki związane z remontami czy utrzymaniem budynków zależały od dobrej woli dziedziców Horyńca. Ludność miejscowa, pańszczyźniana, nie mogła przez długie lata zapewnić klasztorowi potrzebnej pomocy. Mały i ubogi klasztor horyniecki pozostawiany był przez władze zakonne na dalszym planie i dlatego niewielu zaledwie posiadał przełożonych, którzy by z zapałem odnawiali budowle lub prowadzili sprawy gospodarcze. Wiele wysiłków pochłaniające zatargi o dochody fundacyjne nasunęły klasztorowi myśl posiadania własnego gospodarstwa rolnego i oparcia na nim swego zaopatrzenia materialnego. Uboga gleba jednak, stale zmieniany skład personalny oraz wypadki dziejowe wykazały niekorzystność płynącą z prowadzenia takiego gospodarstwa, a także spowodowały odwrócenie uwagi klasztoru od spraw ważniejszych, jakimi przecież były sprawy kościoła. W takich warunkach ponawiane przez klasztor starania i osiągnięcia w dziedzinie prac przy kościele i budynkach klasztornych – były rzeczywiście dla ubogiego klasztoru wielkimi osiągnięciami.
Klasztor horyniecki fundowany był jako zakonna placówka misyjna. Wkrótce potem zespolony został z przyłączoną do niego parafią horyniecką. Na tym też terenie przebiegała odtąd cała działalność klasztoru. Praca wydała pomyślne wyniki w postaci rozbudzonego życia religijnego o żywym zabarwieniu franciszkańskim i ściśle związała klasztor z całą okolicą. Klasztor utrzymał i utrwalił swe znaczenie wśród sąsiadującego duchowieństwa i wiernych sąsiadujących parafii. Wypadkami dziejowymi został silniej związany z losem wiernych własnej parafii, a swą działalnością stale ożywia i powiększa życie religijne powierzonej sobie gromadki wiernych. Więź pomiędzy klasztorem a ludem nastała jeszcze silniejsza po drugiej wojnie światowej, dzięki przeprowadzonej restauracji kościoła przy pomocy ochotnej i ofiarnej ze strony wielu wiernych. Taka zaś sytuacja zapewnia trwalsze korzyści nie tylko samemu klasztorowi horynieckiemu, ale i całemu Kościołowi.
Obraz dziejów klasztoru horynieckiego wskazuje, że był on potrzebny na tym terenie. Spełniał tu ofiarne zadanie misjonarzy Chrystusowych przez dwa wieki i ten swój charakter promieniejącej placówki zachowuje nadal.
Rozdział IV - Dodatkowe informacje
1. Ojcowie klasztoru horynieckiego
Czas pobytu
o. Gawroński Bonawentura, kapelan P. Telephusa 1700
o. Przedzimirski Aleksy, pilnuje budowy kość. 1706
o. Zagórski Ludwik 1711
o. Łempicki Antoni 1712 ?
o. Borecki Kryspin 1717
………………
o. Kosicki Hugolin, I gwardian klasztoru 1758
o. Hozmarski Joachim, de familia 1759
………………
o. Błażejowicz B. Franciszek, gwardian 1777 – 1780
o. Jasiewicz Maciej, de fam. 1778
o. Pudłowski Stanisław, de fam. 1778
o. Sakiewicz Tobiasz B., gwardian 1780
o. Woycikowski Florian, de fam. kaznodz. 1780
o. Solecki Józef, gwardian 1785 – 1788
o. Tomczykowski Stanisław, de fam. 1785
o. Nowakowicz Józef, de fam. 1785
o. Strutyński Bonawentura, de fam. 1785
o. Chromczyński Antoni, gwardian 1789 – 1794
o. Rudkowski Julian, de fam. 1789
o. Muszyński Hilary, de fam. 1793
o. Milewski Pius, gwardian 1794 – 1798
o. Bukowski Mikołaj, de fam. 1794 – 1796
o. Nowiszewski Witalis, de fam. 1798
o. Gosczyński Ambroży, gwardian 1798 – 1800
o. Bieniakiewicz Piotr, gwardian 1801 – 1804
o. Marcenke Antoni, de fam. 1803
o. Medyński Leonard, de fam. 1803 – 1807
o. Starzyński Daniel, gwardian 1804
o. Kurowski Józef, gwardian 1804
o. Tomczykowski Stanisław, de fam. (secundo)1806
o. Starzyński Daniel, de fam. (wik. w Lubaczowie) 1806 – 1807
o. Nowiszewski Witalis, gwardian 1806 – 1810
o. Wszewszel Franciszek, gwardian 1810 – 1813
o. Krasuski Kajetan, gwardian 1814 – 1815
o. Pełczyński Jan, komisarz 1815
o. Pajączkowski Paschalis, de fam. kaznodz. 1815
o. Dańkowski Stefan, komisarz 1816
o. Zieliński Roch, gwardian 1816 – 1822
o. Młodecki Justyn, de fam. 1819
o. Ogorzelski Ignacy, de fam. 1819
o. Matłasiewicz Felicjan, gwardian 1822 – 1825
o. Starzyński Daniel, gwardian /secundo/ 1826 – 1832
o. Żak Rafał, komisarz, później gwardian 1832 – 1834
o. Paszkiewicz Eustachy, de fam. 1832 – 1836
o. Cedzicki Anzelm, komisarz 1834 – 1835
o. Gracowski Paweł, komisarz później gwardian 1835 – 1840
o. Weys Leon, de fam. 1836 – 1838
o. Klimek Mikołaj, de fam. 1840
o. Koncewicz Stefan, gwardian 1841
o. Motylewicz Kornel, gwardian 1841 – 1845
o. Zahaczewski Dionizy, de fam. 1845
o. Ferentsak Wawrzyniec, gwardian 1845 – 1849
o. Filipowski Michał, de fam. 1847 – 1849
o. Żądło Andrzej, de fam. 1848
o. Gracowski Paweł, gwardian (secundo) 1849 – 1852
o. Włodyga Stanisław, de fam. 1850 – 1855
o. Pawłowski Franciszek, de fam. 1851
o. Kowalik Piotr, gwardian 1852 – 1868
o. Filipowski Michał, de fam. (secundo) 1853 – 1855
o. Parski Grzegorz, de fam. 1855 – 1857
o. Dziug Tomasz, de fam. 1857
o. Piechowicz Romuald, de fam. 1861
o. Krupiński Placyd, de fam. 1863 – 1899
o. Fudala Wacław, gwardian 1868 – 1879
o. Włodyga Stanisław, de fam. (secundo) 1868 – 1870
o. Szymaczakiewicz Apoloniusz, de fam. 1878
o. Felisiak Jacenty, gwardian 1879 – 1884
o. Trybalski Ambroży, de fam. 1882 – 1884
o. Matejkiewicz Kamil, de fam. 1884
o. Szymczakiewicz Apoloniusz, gwardian (secundo) 1884 – 1886
o. Chęciński Cyprian, de fam. 1885
o. Kubiak Hadrian, gwardian 1886
o. Piechowicz Romuald, gwardian /secundo/ 1886 – 1888
o. Warchał Jan, gwardian 1888 – 1889
o. Szczyrek Józef, gwardian 1889 – 1893
o. Bogaczyk Feliks, gwardian 1893 – 1899
o. Pelc Euzebiusz, de fam. 1899
o. Figura Kalikst, gwardian 1899 – 1902
o. Romański Antoni, de fam. 1899
o. Ruszel Joachim, de fam. 1900
o. Kluz Gabriel, de fam. 1900
o. Kelar Czesław, de fam. 1900
o. Szczerba Bartłomiej, de fam. 1901
o. Długopolski Leonard, de fam. 1902
o. Serwin Kasjan, gwardian 1902 – 1908
o. Fabiański Władysław, de fam. 1902 – 1904
o. Kiełb Berard, de fam. 1904 – 1908
o. Sobolewski Norbert, gwardian 1908 – 1909
o. Matejkiewicz Kamil, de fam. (secondo) 1908 – 1912
o. Pelc Euzebiusz, gwardian (secundo) 1909 – 1910
o. Figura Kalikst, gwardian (secundo) 1910 – 1919
o. Kiełb Berard, de fam. (secundo) 1911 – 1913
o. Szczerba Bartłomiej, de fam. (secundo)1913 – 1920
o. Semen Dawid, gwardian 1919 – 1924
o. Żyłka Klemens, de fam. (dla Brusna N.) 1918 – 1920
o. Koenig Ludwik, de fam. 1919 – 1920
o. Dulik Edmund, de fam. 1920 – 1925
o. Trybalski Ambroży, de fam. (secundo) 1921 – 1922
o. Cieślak Roman, de fam. 1921 – 1926
o. Figura Kalikst, gwardian (tertio)1924 – 1936
o. Doda Eustachy, de fam. 1925 – 1927
o. Wyrostek Józef, de fam. 1926
o. Szczerba Bartłomiej de fam. (tertio) 1927
o. Krzyżanowski Kajetan, de fam. 1930
o. Dubiel Emil, de fam. 1931
o. Młynik Zbigniew, de fam. 1931
o. Klimczak Dionozy, de fam. 1933
o. Pracz Hilary, de fam. 1934 – 1938
o. Krukar Łukasz, gwardian 1936 – 1947
o. Markiewicz Angeli, de fam. 1938
o. Prątnicki Mariusz, de fam. 1939
o. Galas Hieronim, de fam. (Brusno Nowe) 1939 – 1941
o. Cisek Gustaw, de fam. 1939 – 1940
o. Mazur Tomasz, de fam. 1940 – 1948
o. Cieślak Roman, de fam. (secundo) 1943 – 1944
o. Małasiewicz Bronisław, gwardian 1947 – 1950
o. Dąbrowski Eryk, de fam. 1948 – 1950
o. Tomczykowski Zygmunt, jubilat 1949 – 1950
o. Cisek Bogdan, de fam. 1950
o. Nowakowski Wit, gwardian 1950
2. Zmarli w klasztorze horynieckim
1. o. Bukowski Mikołaj 29.06.1796 r.
2. o. Starzyński Daniel, gwardian 24.03.1832 r.
3. br. Wendycz Marceli, organista (67 lat ż.) 09.12.1861 .
4. o. Wyka Augustyn (65 lat ż.) 10.03.1871 r.
5. o. Włodyga Stanisław, de fam. 24.03.1875 r.
6. o. Kubiak Hardian, gwardian (50 lat ż.) 28.10.1886 r.
7. br. Jaźwiec Bronisław, kler. now. 20 lat ż. 09.01.1895 r.
8. br. Ziemiański Franc. Edw., subdiakon 23.09.1899 r.
9. o. Krupiński Placyd, de fam. (68 lat ż.) 28.09.1899 r.
10. br. Tejchman Stefan (39 lat ż.) 29.06.1908 r.
11. br. Turkiewicz Józef Kalasanty (66 lat ż.) 21.04.1919 r.
12. o. Koenig Ludwik, de fam. (28 lat ż.) 07.08.1920 r.
13. o. Tomczykowski Zygmunt, jubilat (89 lat ż.) 11.04.1950 r.
14. o. Gościński Leoncjusz
15. o. Koniarz Sykstus